wtorek, 31 maja 2016

"..gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny..."

(source: "Nawiedzenie" Giotto di Bondone - Kaplica Scrovegnich)
 
Półki w księgarniach uginają się od różnego rodzaju poradników, w których - podobno - ukryty jest przepis, jak zaspokoić największe pragnienia ludzkiego serca. Któż by nie chciał poznać sekretów na szczęśliwe życie bez porażek? Na satysfakcjonujące związki? Na znalezienie wymarzonej pracy? Na budowanie dobrych relacji? Im bardziej świat w swoim biegu zdaje się przyspieszać, im więcej w ludzkich sercach jest zamieszania i znużenia - tym bardziej rośnie zapotrzebowanie na tego typu publikacje. Każdy przecież w głębi serca tęskni za życiem ‘zdrowym’, to znaczy czystym, wolnym od zamętu, od niedomówień, od kłamstw, oszczerstw - od tego całego zła, z którym trzeba się zmagać każdego dnia.

Jednak nie trzeba rozpaczliwie poszukiwać poradnika z przepisami na szczęście po ludzku. Wielu wierzących już go posiada, tylko być może w wielu domach leży on gdzieś na półce, troszkę zakurzony, albo zapomniany. Nie sięga się po niego chętnie, bo podobno jest napisany trudnym językiem. Czy tak jest naprawdę?

„Miłość niech będzie bez obłudy. Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem. W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi. W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie. Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie - wytrwali. Zaradzajcie potrzebom świętych. Przestrzegajcie gościnności. Błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie. Weselcie się z tymi, którzy się weselą. płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne.” (Rz 12,9-16)

Mówiąc potocznie: już prościej się nie da. Tak właśnie wygląda przepis na szczęście. Ludzkie szczęście widziane z Bożej perspektywy. Bóg bowiem wie, co jest dobre dla człowieka. Wie, jak ma on postępować, aby życie nie było pasmem udręk, ale by już tu, na ziemi, niosło radość.
 
Przykładem człowieka, który najpełniej realizował ten przepis na szczęście w swoim życiu jest Najświętsza Maryja Panna, dziś wspominana w liturgii Kościoła w tajemnicy Nawiedzenia. Ze wzruszeniem widzę ją biegnącą do Świętej Elżbiety. Jako Matka - kobieta w stanie błogosławionym,  niosąca pod swym sercem nowe życie - mogła przecież pozostać w domu i się ‘oszczędzać’. Wybrała jednak drogę radosnej służby i to już od pierwszych chwil istnienia w postaci ludzkiej Tego, który po mniej więcej 30 latach powiedział: „I Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.” (Mk 10, 45)

W człowieku XXI wieku słowa: „Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne” (Rz 12,16) mogą budzić swoisty sprzeciw. Pokora bowiem kojarzy się co najmniej źle, zaś we wspomnianych podręcznikach z ‘receptami na szczęście’ właściwie w ogóle się o niej nie wspomina.

Pokora jednak (ta prawdziwa, a nie fałszywa...)  to jest świadomość, że jest się nikim innym, jak Dzieckiem Boga, bezwarunkowo przez Niego kochanym. Jest się mądrym, bogatym w różne talenty i dary – ale Dzieckiem. A Dziecko nie zastanawia się w relacji do Rodziców, jakie to ono jest wspaniałe i ile to ono może - bo wie, czuje i doświadcza, że nie może nic, jak tylko karmić się rodzicielską miłością  -i kochać!

Niech ta postawa miłości i otwartości na Boże dary i Obecność; pragnienie dzielenia się nimi z innymi staną się drogą także mojego życia i przepisem na to, aby było ono szczęśliwe. Tak bardzo pragnę kiedyś, kiedy Pan Bóg wezwie mnie do siebie, móc zaśpiewać tak, jak zaśpiewała Maryja: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy (...), gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Imię Jego!” (Łk 1,46-47; 49).

piątek, 20 maja 2016

"Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela..."

(source: Pixabay)
Różnie układają się ludzkie losy. Rodzina jednego z moich znajomych została pewnego dnia brutalnie wyrwana przez zawieruchę wojenną z jednego z krajów europejskich i zmuszona do emigracji na drugą półkulę, aż do Ameryki Południowej. Doświadczali dotkliwie ogromnej biedy, ale nie załamali rąk.
Ojciec rodziny najmował się różnych prac, a matka rodziny zajmowała się domem, który - według słów tegoż znajomego - zawsze był pełen pogody i radości, mimo ubóstwa. Każde z dzieci, które przyszły na świat (a w sumie narodziło się ich ośmioro) było chciane, oczekiwane i kochane. Wzrastały w atmosferze wzajemnego szacunku, zaufania, miłości. Obrały różne drogi życiowe: jeden z synów został zakonnikiem-kapłanem.
I tenże właśnie syn, pracujący wtedy w Europie, przed kolejnym wyjazdem z rodzinnego domu, w czasie uroczystej i spokojnej kolacji, spożywanej tylko w obecności rodziców zdecydował się zapytać ich: ‘Jeśli możecie, odpowiedzcie mi: Co było dla Was najważniejsze, fundamentalne w czasie tych wszystkich-ponad 50- lat Waszego małżeństwa?’

Jak sam przyznał, oczekiwał odpowiedzi ‘Miłość’. Tymczasem usłyszał jednomyślnie, w tym samym momencie wypowiedziane z wewnętrznym żarem: ‘Wiara! Bez wiary byśmy nie przetrwali. Bez wiary, że to Bóg dał nam siebie; że to Bóg nas prowadzi, choć taką trudną i krętą drogą, wytrwanie w dobrej i złej doli nie byłoby możliwe...’

Pod tymi słowami pewnie mogłoby podpisać się wiele małżeństw, zwłaszcza tych, które spędziły ze sobą wiele lat życia. Gdyby zapytać ich, jaką mają ‘receptę’ na szczęśliwe małżeństwo (co wcale nie znaczy ‘małżeństwo bez trosk’) odpowiedzi by mogły być różne: ‘Wiara, miłość, wzajemny szacunek, przebaczenie...’ Do tej listy każde małżeństwo może dopisać kolejny podpunkt.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu św. Jakub Apostoł też dopisuje jeden z nich, który jest szczególnie aktualny zwłaszcza w małżeństwie: „Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego, byście nie popadli pod sąd. Oto sędzia stoi przed drzwiami. Za przykład wytrwałości i cierpliwości weźcie, bracia, proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie. Oto wychwalamy tych, co wytrwali. Słyszeliście o wytrwałości Hioba i widzieliście końcową nagrodę za nią od Pana; bo Pan pełen jest litości i miłosierdzia. Przede wszystkim, bracia moi, nie przysięgajcie ani na niebo, ani na ziemię, ani w żaden inny sposób: wasze "tak" niech będzie "tak", a "nie" niech będzie "nie", abyście nie popadli pod sąd.” (Jk 5,9-12)

Alarmujące są dane, wskazujące na zwiększającą się ilość rozwodów. A przecież przysięga małżeńska kończy się „...oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci”. Niebo całe było świadkiem tej przysięgi. I to Niebo staje się czasem potem świadkiem jej złamania.

Nie mnie oceniać. Jestem świadoma, jak bardzo skomplikowane bywają ludzkie drogi i bolesne człowiecze losy. Każde małżeństwo jest ogromnym darem dla świata i Kościoła, i zarazem ogromną tajemnicą. W Bożym zamyśle ma być ‘Kościołem Domowym’, którego członkowie wzrastają „w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (por. Łk 2,52)

O nierozerwalności małżeństwa przypomina też Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „Przystąpili do Jezusa faryzeusze i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając zapytał ich: "Co wam nakazał Mojżesz?" Oni rzekli: "Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić". Wówczas Jezus rzekł do nich: "Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela". (Mk 10,2-9)

Pochylam się ze czcią i głębokim szacunkiem przed tajemnicą każdego małżeństwa i rodziny. Wiele z nich ‘narodziło się’ na moich oczach: myślę tu o małżeństwach (a dziś już często i rodzinach - nieraz wielodzietnych) moich kolegów i koleżanek, przyjaciół i przyjaciółek. Tym większy mój szacunek i podziw, bo wiem, jak bardzo wymagające jest to piękne powołanie. Wiem, że istnienie szczęśliwych małżeństw i rodzin to nie bajka, nie ‘science fiction’, ale rzeczywistość. Ja sama narodziłam się w takiej rodzinie - i Bogu samemu za to dziękuję.

Jeśli jednak ktoś, czytając słowa tego komentarza, poczułby, że obraz przeze mnie nakreślony jest niepełny i miałby zarzut, że ‘piszę o czymś, na czym się tak do końca nie znam’ – ma pełne prawo tak pomyśleć i poczuć.

Moje pochylenie się ze czcią i szacunkiem nad tajemnicą powołania do życia w małżeństwie i rodzinie jest bowiem także szczególną i gorącą modlitwą: o to, bym - jeśli taka jest wola Boża - sama mogła doświadczyć tej tajemnicy przez spotkanie tego ‘Kogoś’ komu mogłabym ślubować „miłość, wierność i uczciwość małżeńską” - oraz wytrwać w tym ślubowaniu aż do śmierci.

poniedziałek, 16 maja 2016

"„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie...”

(source: Pixabay)

Pan Jezus niejednokrotnie mówił swym uczniom o Duchu Świętym. O Tym, który jest Duchem Prawdy, Pocieszycielem i Nauczycielem: „A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.” (J 14, 26) Przed Wniebowstąpieniem jeszcze raz przypomniał swą obietnicę: „A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca: Słyszeliście o niej ode Mnie - /mówił/ - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym.” (Dz 1,4-5) I uczniowie, posłuszni Jezusowemu poleceniu, gromadzą się razem, by czuwając, przygotowywać się na niezwykłe wydarzenie. Nie są jednak sami. „Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego.” (Dz 1,14)

Któż mógł goręcej wspomagać ich w wypraszaniu mocy Ducha Świętego, jak nie Ta, która - dzięki swemu pokornemu „Fiat” -  doświadczyła już Jego obecności i działania? Na pewno niejednokrotnie Maryja rozważała w swoim sercu moment Zwiastowania i słowa Anielskiego Posłańca: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię.” (Łk 1, 35) Wtedy - Odwieczne Słowo przyjęło w Jej łonie ludzkie ciało. Prawdziwy Bóg stał się prawdziwym Człowiekiem. Teraz - miał narodzić się Kościół: pełen mocy, gotowy do głoszenia Dobrej Nowiny aż po krańce ziemi. Tych narodzin oczekiwała, z całą czułością, matczyną troską i modlitwą, właśnie Maryja - Matka Kościoła.

Trwając w radości uroczystości Zesłania Ducha Świętego oddajemy cześć Najświętszej Maryi Pannie - wzywanej właśnie jako Matka Kościoła. W tym dniu Liturgia Słowa, we wspomnianym już fragmencie Dziejów Apostolskich opowiadającym o modlitewnym czuwaniu uczniów, zwraca naszą uwagę na obecność wśród nich Maryi, Matki Jezusa. Uczniowie nie byli sami w swoim błaganiu o dary Boże, o Ducha Świętego. Jednomyślnie, wraz z nimi, modliła się Ona: Córka Boga Ojca, Matka Syna Bożego i Oblubienica Ducha Świętego. Najdoskonalszy wzór modlitwy dla całego Kościoła.

Każdy z nas, ochrzczonych, doświadcza rzeczywistości bycia w Kościele. W chwili Chrztu Świętego wytrysnęło w nas źródło życia wiecznego. To my sami jesteśmy żywymi kamieniami, z których Kościół jest zbudowany. Dlatego naszymi mogą być słowa Psalmu responsoryjnego: „O Syjonie zaś będzie się mówić: Każdy na nim się narodził, a Najwyższy sam go umacnia. Oni zaśpiewają jak tancerze: W tobie są wszystkie me źródła...” (Ps 87, 5; 7) Każdy z nas narodził się dla Boga w Kościele, którego „bramy piekielne nie przemogą” (por. Mt 16, 18), bo umacnia Go sam Bóg.

Pielgrzymujemy do naszej Ojczyzny w Niebie, do Niebieskiego Jeruzalem. Doświadczamy pewnie - i jako wspólnota wierzących, i każdy indywidualnie - że ta pielgrzymka jest piękna, ale nie jest łatwa. Jesteśmy słabi, więc trzeba nam mocy od Boga. Nękają nas różne braki, mamy wiele potrzeb. Któż im zaradzi? Tylko Bóg. Modlimy się więc ufnie do Niego. A wraz z nami modli się Maryja. Najczulsza Matka, która dostrzega nasze zmagania, pragnienia, potrzeby...Także te najzwyklejsze, najbardziej codzienne.

Tak, jak w Kanie Galilejskiej. „Była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów.” (J 2, 1-2). Wesele jest okazją do wielkiej radości. Jednak tamto mogło się stać okazją do smutku, gdyż nagle zabrakło wina. Wino jest w Biblii symbolem radości życia. Maryja - z całą swoją troskliwością - zauważa ten brak i pragnie mu zaradzić. Pragnie, by radość gości weselnych nie była jak owo wino: by się nie wyczerpała. Któż jest Dawcą prawdziwej i niewyczerpanej Radości, jak nie sam Bóg? Do Niego więc - do Syna Bożego - zwraca się Maryja. Ufna zaś w dobroć i miłość, jaką Serce Jezusa obejmuje wszystkich ludzi, wypowiada do sług weselnych cudowne słowa, które powinny być dla nas wskazówką w momentach, gdy nasze serce przepełnia smutek i przygniatają troski: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie...” Słudzy bez wahania, z wiarą, wypełniają polecenia Jezusa. Napełniają stągwie wodą. I staje się cud: woda - czyli, to, co zwyczajne, zmienia się w najlepsze wino. Smutek - zamienia się w radość.

Czasem możemy mieć wrażenie, że wszystko w naszym życiu jest jak owa woda - tak bardzo zwyczajne, może bez smaku, smutne. Rozejrzyjmy się jednak dokoła, a na pewno dostrzeżemy Maryję. Bądźmy pewni, że Jej matczyne oczy widzą nasze potrzeby, a Jej czułe serce wstawia się za nami u Boga. On zaś ma moc przemienić każdą naszą łzę smutku w łzy szczęścia.
 
Jest jednak jeden warunek: musimy uwierzyć, że Bóg naprawdę może to uczynić - i z tą wiarą my sami, codziennie, czyńmy wszystko, cokolwiek nam powie. A wtedy na pewno zachowamy dobre wino - czyli radość w sercu - aż do tej pory, gdy zostaniemy wezwani na Wieczne Gody Baranka w Królestwie Niebieskim.

niedziela, 15 maja 2016

"...bez Twojego tchnienia cóż jest wśród stworzenia?..."

Bazylika św. Piotra w Rzymie
(fot. Agnieszka Skowrońska)
 
Duch Święty zdaje się być najbardziej „niewidoczną” Osobą Trójcy Świętej. Jak pięknie opisuje to „Słownik teologii biblijnej” (pod red. X. Leon-Dufour’a): Ducha Świętego nie można dotknąć; „słyszy się Jego głos”, rozpoznaje Jego pojawienie się po znakach niekiedy aż nazbyt uderzających, ale nie można stwierdzić, skąd przychodzi i dokąd podąża” (por. J 3,8) I właśnie przez tę pozorną „niewidoczność” zdajemy się niekiedy zapominać o Jego prawdziwej i nieustannie przemieniającej obecności.

Każdy z nas przez sakrament Chrztu Świętego „odrodził się z wody i Ducha Świętego” (por. J 3,5). Doświadczyliśmy też, w znakomitej większości, szczególnego spotkania z Duchem Świętym w Sakramencie Bierzmowania. Można powiedzieć nawet, że w jakiś sposób już przyzwyczailiśmy się do Jego obecności. A może faktycznie...nawet jej nie zauważamy?

Gdy spojrzymy na każdy ze swoich dni w świetle wiary ujrzymy, jak Bóg nieustannie zsyła obfity deszcz swoich łask i błogosławieństwa, które orzeźwia i umacnia nasze - tak łatwo wyczerpujące się - siły. Czyni to właśnie On: Duch Święty, który nosi wiele imion. Jednym z nich jest to z modlitwy Sekwencji: „Słodkie Orzeźwienie”.

Trudności życiowe i kłopoty nie omijają nikogo. Niejednokrotnie przygniatają nas i - tak po ludzku - zmęczeni, tracimy nadzieję. Nie tylko wokół, ale i w sercu robi się ciemno. Bóg, zwłaszcza w takich chwilach, nie przygląda się nam obojętnie. Gdyby tak czynił, nie byłby Bogiem. Choć może trudno to 'zarejestrować', zwłaszcza gdy negatywne emocje zaciemniają obraz, ale Duch Święty, jak najczulszy „Ojciec ubogich” pokrzepia swoją mocą nadwątlone człowiecze siły. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie udźwignąć ciężaru życia. Możemy to uczynić jedynie z Bogiem.

A On w swoim „szaleństwie Miłości” posuwa się jeszcze dalej: „Bóg nasz jest Bogiem, który wyzwala, i Pan Bóg daje ujść przed śmiercią” (Ps 68, 21) Ja sama tego nieraz doświadczyłam. Były w moim życiu chwile, w których stałam na krawędzi śmierci. Jeden, drugi wypadek i ogromne dramaty wstrząsające moim - dziecięcym, potem młodzieńczym i w końcu dorosłym - światem... Wiele z nich mogło zakończyć się tragicznie. Z pełną świadomością mogę o sobie powiedzieć: to prawda, że „Pan Bóg daje ujść przed śmiercią”. Tak patrząc na to po ludzku, to powinnam przynajmniej kilka już razy nie żyć. A żyję. I proszę Boga, by nadal mnie umacniał - zwłaszcza w chwilach trudnych, których i teraz mi nie brakuje...
 
"Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch". (1 Kor 12,4) Moc Ducha Świętego i Jego dary nie wyczerpały się. Wierzę, że każdy mój dzień jest ich pełen. Tyle, że bardzo często nie umiem ich dostrzegać. Więcej: doświadczając moich braków nie umiem o te dary prosić. Innymi słowy - nie umiem tak często się o nie modlić, nie umiem ich nazwać. Ale ufam, że Bóg wie czego potrzebuję, także wtedy gdy brakuje mi słów - i tych właśnie darów mi udziela... Właściwie nie tylko ufam, ale wiem, że tak jest.
 
Dlaczego wiem? Bo widzę, że każde dobro jakie w życiu dane mi było uczynić, jest Jego dobrem i płynie najpierw z samego Boga. Sama z siebie nic nie mogę. Także wypowiedzieć tego Imienia, w którym jest jedyna moja moc i pomoc: JEZUS. Wszystko w moim życiu jest możliwe tylko dzięki pomocy Ducha Świętego...

piątek, 13 maja 2016

13.V.1981 - " Jedna ręka strzelała, inna kierowała kule..."

Miejsce zamachu na św. Jana Pawła II - Plac Świętego Piotra
(fot. Agnieszka Skowrońska)

Głos świętego Jana Pawła II, przyzywający Ducha Świętego i Jego przemieniającego działania, słyszany był przez wiele lat na całej ziemi: "Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!" Sam Ojciec Święty był najlepszym przykładem tego zaufania, zawierzenia i otwarcia drzwi swojego serca Chrystusowi, dla Chrystusa i dla drugiego człowieka. Oddał się Bogu całkowicie przez ręce Maryi, której wyznawał każdą chwilą życia: Totus tuus! Cały Twój, Maryjo!
 
Maryja, Oblubienica Ducha Świętego i najczulsza Matka prowadziła Go przez prawie 85 lat życia i niespełna 27 lat papieskiego posługiwania. To także Ona ocaliła Jego życie, gdy dnia 13 maja 1981 roku zbrodnicza ręka zamachowca oddała strzały, które z założenia były śmiertelne. Papież-Polak był zbyt niewygodny dla tych, którzy "bardziej umiłowali ciemność" (por. J 3,19) i zagrażał interesom sił zła. Miał zginąć, ale dzięki wstawiennictwu Matki Bożej, wspominanej w tym właśnie dniu, w znaku fatimskim - przeżył. I wiele lat jeszcze służył Bogu i Kościołowi... 

Czy jednak nie ma nadal wśród nas takich, którzy słuchali Ojca Świętego, ale go nie słyszeli? Może powtarzając, jak kiedyś Grecy do św. Pawła na Areopagu: „Posłuchamy Cię o tym innym razem” (Dz 17,32b) Kiedyś, mamy jeszcze dużo czasu... W ostatnich tygodniach papieskiego życia Jan Paweł II zamilkł, by jeszcze głośniej przemawiać cierpieniem. I by przez to cierpienie, przez lekcję cichego umierania kruszyć - kamienną niekiedy - obojętność ludzkich serc. Czy skruszył?...
 
Dziś, gdy jest oficjalnie uznanym przez Kościół Świętym; gdy w Litanii do Wszystkich Świętych prosimy Go o wstawiennictwo - i gdy tego wstawiennictwa wielu doświadcza wręcz namacalnie - warto na nowo podziękować Bogu za dar Osoby tego Wielkiego Papieża. Za świadectwo Jego życia i za papieskie nauczanie...za promieniowanie ojcostwa...za miłość do Boga i względem każdego człowieka... Każdy z nas wie, za co szczególnie. Ja też wiem. Za Dar SPOTKANIA, spojrzenia w oczy, dotyku dłoni - dnia 15 listopada 2000 roku. Prawdziwe SPOTKANIE zawsze przemienia. To prawda. Odtąd już nic nie było i nie jest takie, jak wcześniej...

"...inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz..."

(fot. Agnieszka Skowrońska)
 
Ruiny starożytnego Rzymu mają swój urok. Gdy się zwiedza choćby Forum Romanum, trudno jednak powstrzymać się od refleksji, że kiedyś to miejsce żyło własnym życiem. Dziś także nie jest opustoszałe za sprawą turystów oraz kotów, ale jednocześnie wiadomo, że to swoiste muzeum. Ktoś o większej wyobraźni mógłby przystanąć gdzieś z boku na chwilę, przymknąć oczy i cofnąwszy się wiele wieków w przeszłość - ‘zobaczyć’ niejako ten Rynek Rzymski w czasach jego świetności, może nawet ‘usłyszeć’ głosy mieszkańców, ich śmiech, okrzyki, brzęk monet...

Jednak nie jest łatwo to sobie wyobrazić. Nawet dotknięcie murów często nie pomaga. Można powiedzieć, że ma w sobie za mało interaktywności. Współczesny człowiek potrzebuje coraz więcej bodźców. Widać to choćby po nowoczesnych grach komputerowych, oferujących grającym szeroką gamę wrażeń i doznań, gdzie iluzja zdaje się być rzeczywistością, a rzeczywistość iluzją.

Czy współczesny ‘interaktywny’ człowiek ma więc szansę spotkać, dostrzec i rozpoznać na swojej drodze Jezusa? Którego nie da się dotknąć, zobaczyć na własne oczy ‘na żywo’ w ludzkiej postaci; którego ludzkiego głosu nie słyszą ziemskie uszy ‘interaktywnych’ ludzi XXI wieku?
Wbrew pozorom, historia Pawła przypomniana w dzisiejszym fragmencie z Dziejów Apostolskich, jest bardzo aktualna także obecnie: „Król Agryppa i Berenike przybyli do Cezarei powitać Festusa. Gdy przebywali tam dłuższy czas, Festus przedstawił królowi sprawę Pawła. Powiedział: "Feliks pozostawił w więzieniu pewnego człowieka. Gdy byłem w Jerozolimie, arcykapłani i starsi żydowscy wnieśli przeciw niemu skargę, żądając dla niego wyroku skazującego. Odpowiedziałem im: 'Rzymianie nie mają zwyczaju skazywania kogokolwiek na śmierć, zanim oskarżony nie stanie wobec oskarżycieli i nie będzie miał możności bronienia się przed zarzutami'. A kiedy przybyli tutaj bez żadnej zwłoki, sprawując następnego dnia sądy, kazałem przyprowadzić tego człowieka. Oskarżyciele nie wnieśli przeciwko niemu żadnej skargi o przestępstwa, które podejrzewałem. Mieli z nim tylko spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje. Nie znając się na tych rzeczach, zapytałem, czy nie zechciałby udać się do Jerozolimy i tam odpowiadać przed sądem w tych sprawach.” (Dz 25,13-20)

„Mieli z nim tylko spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje”... Czy Paweł mógłby tak twierdzić, gdyby nie doświadczył Jego obecności, Jego działania, Jego mocy? Trudno jest dawać świadectwo, jeśli nie ma się w sercu mocnego przekonania, iż to, o czym się świadczy, jest prawdą. Jak mocne musiało być Pawłowe doświadczenie pod Damaszkiem i jak silna więź z Chrystusem musiała się zrodzić za jego przyczyną, jeśli teraz Paweł nie wahał się nawet przed sądem, w obliczu zagrożenia, wyznawać swojej wiary, że Jezus żyje!

Niesamowity jest entuzjazm ludzi - głównie młodych - należących do różnych grup ewangelizacyjnych, którzy nawet na ulicach miast i wiosek wykrzykują i wyśpiewują z widoczną radością w sercu: „Jezus zwyciężył! Jezus żyje!”. Bogu, dającemu im tę radość i zapał, niech będą dzięki!

Zdarza się jednak - i mówię to z osobistego doświadczenia - że po pierwszym zapale i pierwszej radości, niekiedy w obliczu i pod wpływem różnych bolesnych doświadczeń i zmagań, trudno jest wydobyć takie wołanie nie tylko z gardła, ale przede wszystkim z serca. Dotyczy to tych wszystkich momentów, gdy trzeba dotknąć krzyża. Nie musi być od razu wielki. Także codzienny, ‘szary’, cichy krzyż – to droga próby jakości ludzkiej wiary.

„Gdy Jezus ukazał się swoim uczniom i spożywał z nimi śniadanie, rzekł do Szymona Piotra: "Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?" Odpowiedział Mu: "Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Rzekł do niego: "Paś baranki moje". I powtórnie powiedział do niego: "Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?" Odparł Mu: "Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Rzekł do niego: "Paś owce moje". Powiedział mu po raz trzeci: "Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?" Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: "Czy kochasz Mnie?" I rzekł do Niego: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham". Rzekł do niego Jezus: "Paś owce moje. Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz". To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: "Pójdź za Mną!" (J 21, 15-19 )

W ‘szarej’ codzienności wyznaniem wiary i miłości staje się nieustanne, ciche, niekiedy ukryte na dnie serca i znane tylko Bogu - „Jezu, ufam Tobie!” Ufam - w radości i smutku, w świetle i ciemności, ufam w powodzeniu i troskach, a nawet w upadkach. To codzienne „Ufam!” może się okazać - i jest - kluczem do zbawienia. Bo kto przez całe swoje życie właśnie ufnością pukał do Serca Żyjącego Jezusa i otwierał się na Jego wiecznie świeżą i nową miłość - temu On sam w ostatniej godzinie ziemskiej pielgrzymki wyjdzie na spotkanie i wprowadzi do wypełnionego radością Domu Życia Wiecznego.

czwartek, 12 maja 2016

"...Trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie..."

(fot. Agnieszka Skowrońska)
 
Troszkę na uboczu, oddalona od centrum miasta, piękna, kolorowa, sprzyjająca wyciszeniu. Tak mogę najkrócej scharakteryzować Bazylikę św. Pawła za Murami, jedną z czterech rzymskich bazylik papieskich, zwanych do niedawna patriarchalnymi. To w niej znajduje się grób Apostoła Narodów - św. Pawła, który oddał życie za wiarę i zginął śmiercią męczeńską, ścięty mieczem właśnie w Rzymie. Poświadczył także swoją śmiercią to, w co wierzył i głosił: że Pan prawdziwie żyje i działa w Swoim Kościele.

Ten właśnie żyjący i działający Pan sam posłał Pawła do Rzymu, jak słyszymy dziś w pierwszym czytaniu. Paweł, wyznając przed Sanhedrynem w Jerozolimie swoją wiarę w zmartwychwstanie umarłych, staje się dla swoich słuchaczy powodem wielkiego wzburzenia, a nawet swoistego rozłamu, rozdwojenia, można nawet powiedzieć, że ‘świętego niepokoju’. W niektórych faryzeuszach słowa Pawła wzbudziły refleksję, że to, co on mówi, faktycznie może pochodzić z Nieba: „Kiedy doszło do wielkiego wzburzenia, trybun obawiając się, żeby nie rozszarpali Pawła, rozkazał żołnierzom zejść, zabrać go spośród nich i zaprowadzić do twierdzy. Następnej nocy ukazał mu się Pan i powiedział: "Odwagi! Trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie tak, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie". (Dz 23,10-11)

To pragnienie dotarcia do Rzymu zrodziło się w Pawłowym sercu wcześniej, już w Efezie, gdzie był świadkiem i narzędziem wielu dzieł Bożych: „Po tych wydarzeniach postanowił Paweł udać się do Jerozolimy przez Macedonię i Achaję. - Potem, gdy się tam dostanę, muszę i Rzym zobaczyć - mówił.” (Dz 19,21) I zobaczył Paweł także Rzym. Nie tylko zobaczył, ale właśnie w nim oddał życie za Chrystusa.

Od wieków do Wiecznego Miasta, kryjącego w sobie groby apostolskie, przybywają pielgrzymi z całego świata. W sposób szczególny, bardzo namacalny i żywy, wypełniają się słowa Modlitwy Arcykapłańskiej, którą zanosił Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy: „Ojcze Święty, nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.” (J 17,20-21)

Także w moim sercu zrodziło się kiedyś pragnienie podobne do Pawłowego: ‘Muszę i Rzym zobaczyć...’ Stało się to możliwe po raz pierwszy w roku 2000. Pragnęłam tylko zobaczyć, a Pan Bóg dał mi nieskończenie więcej: możliwość 30-dniowej służby wolontariackiej pielgrzymom przybywającym do Wiecznego Miasta w Roku Świętym Wielkiego Jubileuszu. Ta służba była dla mnie czasem nieustannych zmagań o to, aby moje świadectwo wypełniania swoich obowiązków było jak najbardziej godne i pełne. Były to dni wielkiego trudu, ale i wielkich owoców.

Okazało się jednak, że to nie był koniec mojej rzymskiej przygody. Przynaglenie do 'zobaczenia Rzymu' nadal było w moim sercu - i to tak silne, że do Wiecznego Miasta wróciłam znów...i znów, by zamieszkać w nim przez kilka lat. Przez ten cały czas byłam świadoma, iż to, że mogę przebywać w Rzymie - to wielka łaska i jednocześnie nieustanne zaproszenie, a właściwie wezwanie do dawania świadectwa moim życiem. To świadectwo nie było łatwe, gdyż przyjazd tam nie oznaczał automatycznego wyzwolenia z mojej ludzkiej kruchości, słabości, ułomności...Trudno było czasem się nawet uśmiechać, gdy samotność i tęsknota za Polską wyciskała łzy, a zmęczenie - spowodowane rozlicznymi zadaniami i obowiązkami - narastało z każdą chwilą... Jednak się starałam.

Modliłam się też nieustannie o wiarę i moc w jej wyznawaniu, nie tylko słowami, ale całym moim życiem, gdy przemierzałam rzymskie ulice i oddychałam - w nielicznych wolnych chwilach - ciszą rzymskich kościołów. Wciąż zadziwiona tą trudną łaską. Bo że bycie w Rzymie było dla mnie wielką łaską - to jest pewne. Ale kosztowało bardzo wiele. Nie zamieniłabym jednak tamtych lat na inne. Wierzę, że tamten rzymski czas to była nie tylko wola moja, ale i wola Boża względem mnie...
 
Nie wiem, co mnie jeszcze w życiu spotka. Siebie i moje losy składam w Boże dłonie. A choć może Pan nie oczekuje ode mnie świadectwa podpisanego własną krwią, podobnego do tego, jakie złożył św. Paweł, jednak wiem, że - wzorem Apostoła Narodów - muszę być nieustannie na nie gotowa. Stanie się tak tylko wtedy, gdy każdego dnia będę odkrywała, że Jezus prawdziwie żyje i działa w moim życiu. A odkrywając to, będę tą prawdą promieniowała na innych i pomagała również im w ten sposób odkryć, że ta miłująca obecność żyjącego Pana jest udziałem każdego człowieka. A to - naprawdę - wcale proste nie jest...

sobota, 7 maja 2016

"...znowu opuszczam świat i idę do Ojca..."

(source: Pixabay)


Od dnia, w którym przyjęłam Sakrament Bierzmowania, minęło już sporo lat. Pamiętam jednak tamte chwile bardzo dobrze. Łącznie z odpowiedzią na pytanie Księdza Arcybiskupa - a był to już śp. ks. abp Tadeusz Gocłowski - w której to odpowiedzi wyznaliśmy: „Pragniemy, aby Duch Święty, którego otrzymamy, umocnił nas do mężnego wyznawania wiary i do postępowania według jej zasad”.
 
W skrytości mojego ducha marzyłam jeszcze o jednym: aby Duch Święty dał mi nieustanny głód poznawania Boga. Pragnęłam, by nigdy nie nadszedł dzień, w którym uznałabym, że nie chcę już bardziej poznawać Boga i świata z Bożej perspektywy. Podświadomie czułam lęk przed takim momentem, gdyż oznaczałby on...śmierć mojej wiary i w jakiś sposób mnie samej.
 
Te nieporadne pragnienia, których nie umiałam wtedy wyrazić słowami, zostały jednak przez Boga spełnione. Nie oznacza to jednak, że doświadczam dzięki temu samych słodyczy duchowych. Poznawać Boga – oznacza także doświadczać krzyża, bo przez Krzyż Chrystusa dokonało się nasze zbawienie. Krzyż to jednak nie ostateczność, ale etap w drodze ku Zmartwychwstaniu.
 
Poznawanie Boga powinno dokonywać się na dwóch poziomach: wiary i rozumu. Jak napisał o nich pięknie Święty Jan Paweł II w encyklice „Fides et ratio”: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek — poznając Go i miłując — mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie”.
 
Nikt, nawet najbardziej utytułowany i uznany teolog, nie może uznać, że już wszystko wie o Panu Bogu. Razem z rozumem musi nieustannie mieć otwarte drzwi serca, by Duch Święty mógł go pociągać nie tylko do coraz to lepszego poznania Boga, ale i do coraz Jego głębszego ukochania.
 
Przykładem takiej postawy może być Apollos, którego osobę przywołuje fragment z Dziejów Apostolskich w dzisiejszej Liturgii Słowa: „Pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, człowiek uczony i znający świetnie Pisma, przybył do Efezu. Znał on już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem i nauczał dokładnie tego, co dotyczyło Jezusa, znając tylko chrzest Janowy. Zaczął on odważnie przemawiać w synagodze. Gdy go Pryscylla i Akwila usłyszeli, zabrali go z sobą i wyłożyli mu dokładniej drogę Bożą. A kiedy chciał wyruszyć do Achai, bracia napisali list do uczniów z poleceniem, aby go przyjęli. Gdy przybył, pomagał bardzo za łaską Bożą tym, co uwierzyli. Dzielnie uchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie z Pism, że Jezus jest Mesjaszem.” (Dz 18,21-28)
 
Apollos, będąc człowiekiem uczonym, nie uniósł się dumą próbując udowodnić, że wie wszystko. Dzięki jego otwartości, Duch Święty mógł ‘połączyć’ w jego osobie zapał, zachwyt nad Dobrą Nowiną, mądrość życiową oraz uczoność. W ten sposób Apollos stał się niemal idealnym ewangelizatorem.
 
Nie ma prawdziwej i dobrej ewangelizacji bez głębokiego życia modlitwy. O modlitwie właśnie przypomina Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna. Mówiłem wam o tych sprawach w przypowieściach. Nadchodzi godzina, kiedy już nie będę wam mówił w przypowieściach, ale całkiem otwarcie oznajmię wam o Ojcu. W owym dniu będziecie prosić w imię moje, i nie mówię, że Ja będę musiał prosić Ojca za wami. Albowiem Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali i uwierzyli, że wyszedłem od Boga. Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca”. (J 16,23b-28)
 
Teraz jest właśnie ten czas proszenia Boga o potrzebne dary: tak prosto, po dziecięcemu, z ufnością. Bożą radością jest udzielać hojnie łask, ale nie zawsze w taki sposób, w jaki to sobie człowiek zaplanował czy wymarzył. Czasem musi upłynąć wiele lat, by ludzkie serce zrozumiało, że otrzymało wszystko, czego potrzebowało – i to w nadmiarze. Gdy więc tak trudno zrozumieć Boże drogi, trzeba nieustannie ufać, że nie trzeba ich rozumieć, ale trzeba nimi iść, bo to najpewniejsza droga, by - śladem Jezusa - dojść do Domu Ojca.

piątek, 6 maja 2016

"Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca..."

(source: album rodzinny)

Stare albumy z rodzinnymi zdjęciami mają ‘coś’ w sobie. Jakiś czas temu, po wielu latach, ‘dokopałam’ się do owych albumów oraz do innych zdjęć: sprzed 30, 40, 50...a nawet i więcej lat. Tak wiele osób już odeszło z tego świata i fotografie pozostają w większości przypadków jedyną widzialną, namacalną pamiątką ich uśmiechu, dobrego spojrzenia, obecności.

Dotarłam do zdjęć na których jestem z Rodzicami. Ze wzruszeniem patrzyłam na to moje – zachowane na kliszy – dorastanie. W końcu ustawiłam obok siebie trzy zdjęcia: Mamy, Taty i moje. Szukałam podobieństw. I doszukałam się. Wizualnie jestem podobna do obojga Rodziców: zarys twarzy i sylwetka po Tacie, oczy i uśmiech – mojej Mamy...
Wielu z nas zresztą słyszało bądź słyszy: „Ale ty jesteś podobny do Taty! A Ty, to po prostu ‘skóra zdarta’ z Mamy...’
 
Przed kilkoma laty jechałam autobusem z okolic Watykanu do centrum Rzymu. W pewnym momencie do tego autobusu wsiadła grupa sióstr zakonnych. Wszystkie młode, roześmiane. Moją uwagę przykuł jednak uśmiech jednej z nich: gdy się uśmiechała – to wydawało się, jakby w środku autobusu zapalały się wszystkie światła. Nie mogłam wręcz oderwać wzroku od tego uśmiechu, który płynął z serca. Widać było, że ‘coś’ czyni ją bardzo szczęśliwą. Domyślam się, że tym ‘czymś’ jest Jezusowa miłość, która promieniowała z uśmiechu, z oczu, z całej osoby owej zakonnicy...

W dzisiejszej Ewangelii znajdziemy następujący dialog między Jezusem a Apostołami: „Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście”. Rzekł do Niego Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: «Pokaż nam Ojca?» Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?" (J 14,7-10a)
„Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”... Jezus –to wcielona Boża Miłość. Jego Słowa, czyny, Jego bliskość względem każdego człowieka – to świadectwo, jak bardzo Bogu na każdym z ludzi zależy.

Możemy w Jezusie zobaczyć Boga Ojca – w sposób o wiele bardziej głęboki, niż ja – porównując fotografie – widziałam swoje podobieństwo do Rodziców; niż owa siostra zakonna w swoim uśmiechu promieniowała blaskiem Swego Boskiego Oblubieńca.
Do tego, by w Jezusie widzieć Oblicze Ojca trzeba jednak wiary. Takiej, która pragnie widzieć; pragnie słyszeć Boży głos; takiej wiary, która nie kalkuluje, ale przyjmuje z radością Słowo Boże.

środa, 4 maja 2016

"Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy..."

(source: Pixabay)
Człowiek to dziwne stworzenie. Marzy mu się podbój świata i kosmosu; jest wiecznie głodny i spragniony nowych wrażeń. Nie ustaje w poszukiwaniach, choć często sam już nie wie, czego szuka. A choć człowiek może nie wiedzieć, to serce wie...Ujął to pięknie św. Augustyn, mówiąc „Stworzyłeś nas dla siebie, Panie, i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie”. Tyle, że często ta prawda nie może się ‘przebić’ z serca do głowy, zajętej tyloma ważnymi życiowymi sprawami. 

Człowiek więc - czy o tym wie, czy nie - szuka Boga. Czasem mniej, czasem bardziej po omacku. Tak, jak szukali Go też na swój sposób Ateńczycy z dzisiejszego pierwszego czytania: „Mężowie ateńscy - przemówił Paweł stanąwszy w środku Areopagu - widzę, że jesteście pod każdym względem bardzo religijni. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości jedną po drugiej, znalazłem też ołtarz z napisem: "Nieznanemu Bogu". Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając. Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko.” (Dz 17,22-25)

To, co dla Ateńczyków było nieznane - dla ludzi ochrzczonych powinno być przynajmniej przedmiotem zmagań zmysłu wiary. A jednak i kolejne słowa z nauczania św. Pawła mogą stanowić nie lada poprzeczkę dla mojego umysłu i serca: „Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: Jesteśmy bowiem z Jego rodu.” (Dz 17,27b-28)

Nie muszę więc odbywać dalekich pielgrzymek, żeby znaleźć Boga. On nie ucieka przede mną, abym musiała Go gonić. Więcej, On sam pierwszy wybiega w moją stronę. Pierwszy krok należy do Niego, zaś do mnie - decyzja, by wyruszać Mu codziennie na spotkanie.

Bóg jednak, mimo, że tak bliski każdemu człowiekowi- jest jednocześnie najbardziej Nieodgadniony. Jest Tajemnicą, której nie da się ogarnąć ludzkim rozumem. Gdyby było inaczej - Bóg nie byłby Bogiem.

W obliczu Bożych tajemnic ludzki umysł zawsze musi uznać swoją ograniczoność. Doświadczyli jej także mieszkańcy Aten, lecz trudno nazwać ich postawę otwartością: „Gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: Posłuchamy cię o tym innym razem.” (Dz 17,32)

Zamiast jednak oceniać sceptycznych Ateńczyków, mogę i powinnam prosić, abym ja sama te Boże tajemnice mogła coraz bardziej przenikać dzięki światłu z Nieba. Kolejny Boży Paradoks - bo to Światło jest Osobą - Duchem Świętym. Jego asystencja nie ogranicza się do czasów sprzed prawie 2000 lat. Nadal są aktualne te słowa Jezusa: „Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi.” (J 16,13-15)

Nie muszę jednak poznać i zrozumieć wszystkich Bożych tajemnic. Wystarczy mi codzienna wiara i ufność, że Bóg był, jest i będzie zawsze ze mną.

wtorek, 3 maja 2016

Gdzie Matka, tam jest Dom...

(source: Pixabay)

Któregoś dnia w zaciszu nazaretańskiego domu zabrzmiały słowa: "Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa." Na pokorne "Tak" Maryi "Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami". Bóg niewidzialny stał się bliski. Ludzkie dłonie mogły dotknąć Bożych dłoni. Z największą czułością dotykała ich właśnie Ona - najpiękniejsza z Niewiast, którą Bóg sam stworzył i wybrał na Matkę swego Syna.
 
Ponad trzydzieści lat później, na Kalwarii z ust umierającego na Krzyżu Boga-Człowieka, ta właśnie Niewiasta, o sercu przebitym mieczem boleści, usłyszała: "Oto Syn Twój". Kościół, uosobiony przez umiłowanego ucznia Pańskiego św. Jana, otrzymał Matkę.
 
Jestem w Kościele, co oznacza, że i ja jestem tym uczniem, którego Jezus miłuje. Spojrzenie Jezusa spoczywa więc na mnie - i to w każdej chwili naszego życia. W dniach pełnych słońca, radości, ale i w chwilach bólu oraz cierpienia. Wtedy, gdy wraz z Jezusem wstępujemy na Górę Tabor, lecz i wtedy, gdy z naszymi krzyżami na ramionach przychodzimy pod Jego Krzyż.
Pod tym Krzyżem na pewno spotkamy Maryję - Matkę Bolesną, zjednoczoną z cierpieniami Swego Boskiego Syna. A obok niej jest miejsce dla każdego z nas.

"I od tej godziny uczeń wziął ją do siebie". Kochająca Matka - to wielki dar. Dom, w którym brakuje matczynej obecności, delikatności, czułości wydaje się być miejscem pustym i zimnym, do którego nie chce się wracać. Tam, gdzie jest Matka - tam jest dom: pełen pokoju i ciepła. Prawdziwy Dom, do którego się tęskni.
 
Różne są domy, ale wśród nich jest ten szczególny: Ojczyzna. I ona, jak każdy dom, potrzebuje obecności i opieki Matki. Wiedział o tym dobrze król Jan Kazimierz, gdy dnia 1 kwietnia 1656 roku uroczystym aktem ślubowania oddał nasz kraj pod opiekę Matki Bożej, obierając Ją Królową Polski. Jak święty Jan - "wziął ją do siebie". A Ona - jak Królowa, ale przede wszystkim jak Matka - napełniała i napełnia ten nasz Ojczysty Dom ciepłem swojej obecności. Niejednokrotnie Maryja dawała nam dowody swojego czuwania nad powierzonym sobie ludem. To Jej wstawiennictwu przed Bożym Tronem zawdzięczamy, że możemy doświadczać, jak "religia cieszy się wolnością, a Ojczyzna rozwija się w pokoju" (z Kolekty Uroczystości NMP Królowej Polski).
 
Dziękując więc Jezusowi Chrystusowi, Królowi wieków, za dar opieki Jego Matki nad Kościołem i Polską, prośmy Go słowami Liturgii Godzin: "Ty nam dałeś Maryję, jako Królową naszej Ojczyzny, spraw, abyśmy jak Ona zawsze dochowali Ci wierności". I uczyli się miłowania Niebieskiej Ojczyzny - miłując tę ziemską.