piątek, 11 listopada 2016

"..czuwajcie i bądźcie gotowi..."


(Source: Pixabay)
Kiedyś lubiłam planować i to na wiele miesięcy do przodu. Wakacje planowałam z wyprzedzeniem przynajmniej półrocznym. Ważniejsze wydarzenia osobiste i studencko-zawodowe musiały znaleźć się w kalendarzu również o kilka miesięcy wcześniej. Zapisując kolejne kartki w terminarzu mówiłam sama do siebie ‘To wynika z tego... a to jest konsekwencją tego...’ Jaka ja byłam dumna, że umiem wszystko tak zaplanować, przewidzieć, połączyć – jak jubiler łączy misterne ogniwa łańcuszka w jedną cenną całość! Pochłonięta planami, nie brałam pod uwagę wielu rzeczy, skupiona na celu, niby myśliwy na strzale do zwierzyny. Wśród tych ‘wielu rzeczy’ starczy wymienić tylko jedną, ale najbardziej prozaiczną. Tę, że...najzwyczajniej w świecie...jutra może nie być!

To nie jest jakaś ponura bajka, ani apokaliptyczne opowiadania. Wystarczy przypomnieć sobie słowa Jezusa, który przypominał, że Dzień Sądu Ostatecznego może nadejść w każdej chwili: „Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec.” (Mt 24,36)

Kontynuacją myśli, zawartej w powyższym zdaniu są te słowa, które słyszę w dzisiejszej Ewangelii: „Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki; nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich. Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich; tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi. W owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do siebie. Przypomnijcie sobie żonę Lota. Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je. Powiadam wam: Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie wzięta, a druga zostawiona”. (Łk 17,26-35)

Jezus nie mówi tego, aby straszyć bądź wywoływać panikę, ale by zwrócić uwagę zabieganego wśród codziennych spraw człowieka na to, że na owym zabieganiu świat się nie kończy. Natomiast, gdy człowiek ‘utonie’ w tymże zabieganiu, to koniec świata może być dla niego podwójnie bolesny. Owszem, to zabieganie, codzienne staranie jest potrzebne, ale w dniu ostatecznym trzeba będzie i tak wszystko zostawić, gdyż świat i jego sprawy znajdą się już w zupełnie innej perspektywie.

Jeśli ludzkie serce jest przez całe życie wypełnione tylko tym, co materialne, przemijające – to w dniu ostatecznym okaże się, że to nie wystarczy. Trzeba więc gromadzić sobie nieustannie bogactwa nieprzemijające. Bogactwem nie tylko na dzień Sądu, ale i na każdy dzień jest wiara i trwanie w nauce Chrystusa. 

Poucza o tym święty Jan Apostoł w swoim Drugim Liście, który adresuje do jednej z gmin chrześcijańskich: „Wybrana Pani, ucieszyłem się bardzo, że znalazłem wśród twych dzieci takie, które postępują według prawdy, zgodnie z przykazaniem, jakie otrzymaliśmy od Ojca. A teraz proszę cię, Pani, abyśmy się wzajemnie miłowali. A pisząc to nie głoszę nowego przykazania, lecz to, które mieliśmy od początku. Miłość zaś polega na tym, abyśmy postępowali według Jego przykazań. Jest to przykazanie, o jakim słyszeliście od początku, że według niego macie postępować. Wielu bowiem pojawiło się na świecie zwodzicieli, którzy nie uznają, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele ludzkim. Taki jest zwodzicielem i Antychrystem. Uważajcie na siebie, abyście nie utracili tego, coście zdobyli pracą, lecz żebyście otrzymali pełną zapłatę. Każdy, kto wybiega zbytnio naprzód, a nie trwa w nauce Chrystusa, ten nie ma Boga. Kto trwa w nauce Chrystusa, ten ma i Ojca, i Syna.” (2 J 4-9)

Trwanie w nauce Chrystusa jest kapitałem nieprzemijającym na wieczność. Nie jest dodatkiem do życia, ale jego esencją. Miłość to postępowanie według Bożych przykazań. Kto stara się żyć miłością i nauką Chrystusa ten nie musi z drżącym z lęku sercem oczekiwać końca świata. Dla tego bowiem kto kocha oczekiwanie na powtórne przyjście Chrystusa w ludzkim ciele przy końcu czasów dłuży się i nie ustaje on w wołaniu: „Przyjdź, Panie Jezu! Marana tha!”

poniedziałek, 7 listopada 2016

"...Przymnóż nam wiary..."


(fot. Agnieszka Skowrońska)
Gdy miałam 10 lat, przyszło mi jakiś czas spędzić w szpitalu. W pewne sobotnie popołudnie w odwiedziny do małych pacjentów przyszedł jeden z lekarzy, zresztą najbardziej przez nas lubiany. Przyszedł zapytać się o nasze samopoczucie oraz o to, czy czegoś nam nie potrzeba. Ponieważ było to kilka tygodni po mojej Pierwszej Komunii Świętej, a wtedy odwiedziny kapelana na oddziale dziecięcym nie należały do codzienności, dlatego zapytałam lekarza z całą bezpośredniością: „Czy mógłby tu przyjść ksiądz?” I wtedy z sąsiedniego łóżka odezwał się dziecięcy głosik jednej z małych towarzyszek chorobowej niedoli: „Ksiądz? A do czego służy ksiądz?” 

Wszyscy pewnie wiemy, nie tyle do czego, ale KOMU służy ksiądz. Żyjąc we wspólnocie Kościoła zetknęliśmy się z wieloma kapłanami. Na podstawie tych spotkań i obserwacji być może mamy jakieś swoje wyobrażenia i pragnienia, jaki powinien być kapłan. Na ten temat powstała już niejedna - bardziej, lub mniej oficjalna - ankieta, artykuł, książka. O tym niekiedy dyskutujemy w gronie rodziny, sąsiadów, znajomych, a nawet nieznajomych.  

Zazwyczaj stawiamy kapłanom wysokie wymagania. Tak, jak anonimowa autorka pewnego wiersza, zamieszczonego w książce ks. Piotra Pawlukiewicza „Porozmawiajmy spokojnie o... księżach”:
 
Czyż ksiądz nie powinien być…
człowiekiem, który bił się z Bogiem,
źródłem uświęcenia,
grzesznikiem, któremu Bóg przebaczył
panem swoich pragnień,
sługą nieśmiałych i prawych,
nie uniżonym wobec możnych
lecz pochylającym się nad biednymi
uczniem swojego Pana
przewodnikiem swej owczarni
żebrakiem o hojnych rękach
nosicielem niezliczonych darów
matką niosącą pociechę chorym
z mądrością wieku i ufnością dziecka
dążącym wzwyż, lecz mocno stojącym na ziemi
Stworzonym do radości, znającym cierpienie
dalekim od wszelkiej zazdrości, jasnowidzącym
szczerym w swej mowie
przyjacielem pokoju
wrogiem bezwładu
na zawsze wiernym
.............................
Tak innym ode mnie! 

Autor listu do Hebrajczyków przypomina nam, że „Każdy bowiem arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy.”( Hbr 5,1) To samo tyczy się każdego kapłana wszystkich czasów. Z ludzi jest brany-i dla ludzi ustanawiany. Z ludzi-czyli z naszych rodzin; dla ludzi- dla wielkiej Rodziny Kościoła. Stawiając kapłanom wymagania czynimy słusznie. Bowiem w ich zwyczajnych dłoniach i sercach spoczywa wielki skarb: Chrystusowe Kapłaństwo. Przepięknie ujął ten „dar i tajemnicę” ksiądz Jan Twardowski, zwracając się w czasie pewnej mszy prymicyjnej do nowo wyświęconego kapłana: "Twoje kapłaństwo, księże neoprezbiterze, jest czymś tak świętym i niezwykłym, że ty sam ucałuj swoje ręce" (za: ks. P. Pawlukiewicz „Porozmawiajmy spokojnie o...księżach”, Warszawa 1997 ).

Jakie powinny być więc te kruche ręce, niosące tak wielki skarb? Jakie powinno być kapłańskie serce? Jaki powinien być kapłan? Odpowiedź znajdziemy w dzisiejszej Liturgii Słowa, zwłaszcza w pierwszym czytaniu-z listu św. Pawła Apostoła do Tytusa: „Biskup bowiem winien być, jako włodarz Boży, człowiekiem nienagannym, niezarozumiałym, nieskłonnym do gniewu, nieskorym do pijaństwa i awantur, nie chciwym brudnego zysku, lecz gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, przestrzegającym niezawodnej wykładni nauki, aby przekazując zdrową naukę, mógł udzielać upomnień i przekonywać opornych.” (Tt 1,7-9) 

W pierwszych gminach chrześcijańskich zwierzchników i pasterzy nazywano zamiennie „presbyteori” (stąd dziś - prezbiter) i „episkopoi” (dziś - biskup). Tak więc, według słów św. Pawła, ten, który ma udział w kapłaństwie Chrystusowym musi spełniać wysokie wymagania. Potwierdza tę prawdę także Psalmista, pytając: „Kto wstąpi na górę Pana, kto stanie w Jego świętym miejscu? Człowiek rąk nieskalanych i czystego serca, który nie skłonił swej duszy ku marnościom” (Ps 24, 3-4) Każdego dnia kapłan, przystępując do sprawowania Najświętszej Ofiary, wstępuje na Górę Pana. I w sercu każdego kapłana świadomość tego, w czym uczestniczy, powinna budzić pragnienie wielkiej czystości serca. 

Stare łacińskie przysłowie mówi: „Verba docent- exempla trahunt” czyli „Słowa uczą - przykłady pociągają”.  Dzisiejszy świat potrzebuje kapłanów, którzy będą prawdziwymi świadkami wiary. Jeśli wierni widzą w kapłanie rozmodlonego, głębokiego duchowo przewodnika na drodze ku Niebu, który nie tylko naucza, jak żyć, ale swoim życiem potwierdza to, czego naucza – wtedy z większym zaufaniem poddają się jego duchowemu kierownictwu. Do tych prawdziwych świadków Ewangelii płyną wtedy z ludzkich serc, najczęściej bezgłośnie, przepiękne słowa dzisiejszej aklamacji przed Ewangelią: „Jawicie się jako źródła światła w świecie, trzymając się mocno Słowa Życia.” (Flp 2, 15-16)

Czy jednak owe wysokie wymagania, o których słyszymy w Liście do Tytusa, powinny być stawiane tylko i wyłącznie kapłanom? Oczywiście, nie tylko. Za swój program życiowy powinien je przyjąć każdy z nas. Łagodność, abstynencja i powściągliwość w życiu codziennym, gościnność, umiłowanie dobra, rozsądek, sprawiedliwość, pobożność. Można odnieść wrażenie, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, że to opis jakiejś nierealnej rzeczywistości i projekcja marzeń nie do spełnienia. A jest dokładnie odwrotnie. To recepta na to, by człowiek naprawdę stawał się CZŁOWIEKIEM - stworzonym przecież na obraz i podobieństwo Boże.

A jednak...tak często ludzka słabość zwycięża. Różne bywają upadki: jedne mniej, inne bardziej widoczne. Każdy grzech jest raną zadaną Kościołowi. Jest On zaprawdę „świętym Kościołem grzeszników”. 

"Jezus powiedział do swoich uczniów: Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: <żałuję tego>, przebacz mu.” (Łk 17, 1-6) Trzeba tu wielkiej delikatności, miłości i roztropności, my zaś często zamiast tego bezlitośnie osądzamy, zapominając, jak bardzo aktualne są inne słowa św. Pawła Apostoła: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.” (1 Kor 10,12)

„Apostołowie prosili Pana: Przymnóż nam wiary. Pan rzekł: Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna.”(Łk 17,5-6) Każdy z nas ma starać się być świadkiem Jezusa Chrystusa w świecie. Nie tyle może samymi słowami, co raczej czynami- jasnymi i prześwietlonymi Bożą nauką. 

Aby być wiarygodnym świadkiem- trzeba najpierw mocno uwierzyć w Boga, a jeszcze bardziej zawierzyć Bogu. Dlatego z naszych serc powinna codziennie płynąć owa modlitwa: „Panie, przymnóż nam wiary...” Bądźmy pewni, że Pan spełni tę ufną prośbę. A wtedy doświadczymy, że i o nas nie tylko ludzie, ale przede wszystkim Bóg będzie mógł powiedzieć: „Jawicie się jako źródła światła w świecie...” A świat bardzo potrzebuje światła: nie tego ulotnego i nietrwałego, ale pięknego odblasku jedynego i niegasnącego światła Jezusa, który jest Światłością Świata.

sobota, 5 listopada 2016

"...prawdziwe dobro kto wam powierzy?..."


(Source: Pixabay)
Od bardzo wielu lat interesuję się fotografią. Lubię oglądać i podziwiać piękne bądź ciekawe zdjęcia: fragmenty życia utrwalone w kadrze. Wraz z upływem czasu coraz bardziej doceniam fakt, że do tego, co przeminęło- można w ten sposób niejako ‘wrócić’ pamięcią. Przeżyć to jakoś na nowo...

Moja pasja fotograficzna jest jednak nie tylko bierna, ale przede wszystkim czynna: to znaczy, ogromną radość sprawia mi każda wyprawa z aparatem fotograficznym. Uczę się patrzyć na świat uważnie, uczę się go rozumieć i obserwować tak, by zatrzymywać na matrycy aparatu różnych ludzi, ciekawe miejsca, ważne chwile. Staram się też nieustannie podnosić swoje kwalifikacje, doskonalić swoje umiejętności fotograficzne. Z tego właśnie względu nie używam przy robieniu zdjęć ustawień automatycznych. Każde zdjęcie traktuję jako niepowtarzalne – i dlatego wszystkie parametry ustawiam manualnie.

Wielokroć, zwłaszcza mieszkając jeszcze w Rzymie...troszkę z jakąś taką tęsknotą...patrzyłam na osoby dzierżące w ręku aparat fotograficzny pozwalający na jak największą kreatywność fotografa (tzw. lustrzanki). Jednak względy finansowe nie pozwalały mi na taką ‘przyjemność’ i musiałam zadowolić się zwyczajnym, leciwym już dość, aparatem kompaktowym. Gdy przedstawiałam jednak kilku kompetentnym osobom moje ‘portfolio’ (czyli wybór fotografii) – oceniano je dość wysoko dodając bardzo ważną uwagę: ‘To nie sprzęt jest najważniejszy. Najważniejsze jest to, co umie fotograf. Gdy fotograf potrafi zadbać o wszelkie szczegóły zdjęcia - to okazuje się, że nawet bardzo prostym aparatem można dokonać fotograficznych cudów. A z czasem, być może, i Ty będziesz robiła zdjęcia na profesjonalnym sprzęcie’. I tak, faktycznie, się stało.

Ta fotograficzna historia to tylko jeden z wielu wymiarów mojego życia, pozwalający mi dostrzec prawdziwość słów Pana Jezusa, które słyszę w dzisiejszej Ewangelii: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobra kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze?” (Łk 16,10-12)

Przekładając to na wymiar fotograficzny: trzeba nauczyć się robić zdjęcia na prostym sprzęcie i nie zniechęcać się niepowodzeniami, bądź tym, że niby nie osiąga się takich efektów, jak profesjonaliści. Tylko wytrwała praktyka czyni mistrza. I tylko wtedy będzie można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że profesjonalny aparat w rękach kogoś, kto praktykował bez zniechęcenia na sprzęcie dużo prostszym – okaże się inwestycją trafioną i przyszłościową.

Życie ludzkie to ciągłe zmaganie o to, by te ‘fotografie’, których bohaterami jesteśmy dzień po dniu, były jak najpiękniejsze. W fotografii ważny jest każdy szczegół. Tło, światło, kolor, ostrość. Czasem jeden szczegół potrafi popsuć całą kompozycję.

Mógłby ktoś powiedzieć ‘Co to jest, jeden szczegół...To taki nieistotny drobiazg’. Otóż nie. Tak, jak w fotografii nie ma nieistotnych drobiazgów - tak i nie ma ich w życiu. Każda chwila jest ważna i nie nam decydować o ważności kolejnych sekund. Bowiem to, co nam wydawać się może nieistotne, takie ‘codzienne’, takie ‘niewarte uwagi’ – po Bożemu jest bardzo ważne. Trzeba więc ciągle ćwiczyć się w dbałości o to, by każdy moment życia był jak najpiękniejszy. Byśmy kiedyś, gdy staniemy przed Bogiem w chwili śmierci, nie musieli się wstydzić tych ‘zdjęć’ minionych lat.

Nie wszystkie fotografie się udają. Zazwyczaj trudno je powtórzyć, bo fotografia zatrzymuje w kadrze daną chwilę, której nie można cofnąć. Podobnie jak w życiu. Moim życiu - i życiu pewnie każdego z nas. Są fotografie bardzo udane, ale są i te mniej udane. 

Pragnę jednak się starać, aby wszystkie były jak najpiękniejsze i bym kiedyś, przy końcu mojego życia, oglądając je jeszcze raz wraz z Bogiem, mogła dostrzec Jego uśmiech i usłyszeć ‘Pięknie ujęłaś swoje życie! Ładne zdjęcia. Jestem z ciebie dumny. Zapraszam Cię na wiekuisty plener fotograficzny w Niebie!’

Niech tak się stanie – przez Boże Miłosierdzie. Amen.

wtorek, 1 listopada 2016

"...to ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku..."


(Source: Pixabay)
Są takie chwile, kiedy człowiek podnosi głowę i serce znad codziennych trosk, spraw, zmagań, by zatrzymać się w biegu i spoglądnąć w Niebo, w okno domu Ojca Niebieskiego. Dziś jest szczególna okazja, by się w to okno wpatrzyć.

Podnoszę więc, z całym Kościołem, oczy mojej duszy ku Niebu i widzę: „a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy. I głosem donośnym tak wołają: Zbawienie u Boga naszego, Zasiadającego na tronie i u Baranka. A wszyscy aniołowie stanęli wokół tronu i Starców, i czworga Zwierząt, i na oblicza swe padli przed tronem, i pokłon oddali Bogu, mówiąc: Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków! Amen.” (Ap 7, 9-12) 

To Kościół Chwalebny. Jerozolima Niebieska. To nieprzebrana rzesza Wszystkich Świętych. Tych, których wspominamy w kalendarzu liturgicznym, ale również takich, o których istnieniu wie tylko Bóg – i całe Niebo. Święci kanonizowani - czczeni w całym Kościele -  i beatyfikowani, odbierający cześć w Kościołach lokalnych; oraz ci święci, których poznamy dopiero wtedy, kiedy spotkamy się z nimi tam, gdzie oni już dotarli. 

Bóg w swojej miłości nie określił dokładnej liczby miejsc w swoim Domu. On wzywa i zaprasza tam wszystkie swoje dzieci. Każdego, „kto pokłada w Nim nadzieję” (1 J 3,3). Taki bowiem człowiek „uświęca się, podobnie jak On jest święty” (1J 3,3). Tylko trzeba w takiej postawie, w takiej gotowości serca, wytrwać do końca. Po kres swojej ziemskiej pielgrzymki.

Bóg nie obiecał, że ludzka droga do Nieba będzie usłana różami. Przeciwnie. Ci, którzy dotarli do Niebieskiego Jeruzalem, wiedzą co to są cierpienia i zmagania: „To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili.” (Ap 7,14) Trzeba codziennie płukać szaty swojej duszy w serdecznym żalu za grzechy i słabości. Trzeba je często wybielać we Krwi Jezusa przez Sakrament Pojednania i Eucharystii.

Ten wielki, choć nie anonimowy, tłum Wszystkich Świętych świadczy o tym, że świętość nie jest czymś odległym, niedostępnym, nieosiągalnym. Do Nieba idzie się po ziemi. Także przez ubóstwo, smutek, cichość i pokorę, pragnienie sprawiedliwości, miłosierdzie, czystość serca, działania na rzecz pokoju, nie poddawanie się rozpaczy w obliczu prześladowań. Do takich ludzi Jezus wołał w kazaniu na Górze: „Błogosławieni jesteście...” Błogosławieni- znaczy szczęśliwi. Tym szczęściem, którego świat nie zna i nie rozumie, bo nie poznał Boga (por. 1 J 3,1) 

Każdy ludzki czyn spełniany w miłości i z miłością jest jak krok do Nieba. A tam jest mieszkań wiele. (por. J 14, 2) Starczy dla każdego, kto tego pragnie z całego swego serca, z całej swojej duszy i ze wszystkich swoich sił. (por. Pwt 6, 5) I kto równie mocno stara się kochać Boga i bliźniego. Nie tylko słowem i językiem, ale nade wszystko czynem i prawdą. (por. 1 J 3,18).

sobota, 29 października 2016

"...Przyjacielu, przesiądź się wyżej..."

(Source: Pixabay)
Pamiętam dobrze swoją pierwszą wyprawę kajakową sprzed ponad dwudziestu lat. Wybraliśmy się niewielką grupą przyjaciół na podbój jezior Szwajcarii Kaszubskiej. Po ponad dwugodzinnym wiosłowaniu przyszedł czas posiłku. Oczywiście, miał być on przygotowany systemem biwakowym – czyli chleb z jakimś dodatkiem (konserwa, pomidor, dżem). Wszystkie kanapki były jednakowe, choć przyrządzaliśmy je wspólnie. Nie można było powiedzieć, że któraś była lepsza czy gorsza. Nie było też lepszych albo gorszych miejsc przy stole. Po pierwsze dlatego, że stołu nie było. Po drugie zaś dlatego, bo ta wyprawa sprawiła, że byliśmy sobie równi. Każdy miał jednakowe obowiązki i prawa: jednakowo musieliśmy pracować wiosłami, więc i jednakowe było nasze prawo do posiłku. 

Do dziś pamiętam, jak ogromną radość przyniosła nam i ta wspólna praca, i to wspólne spotkanie przy wspólnym stole. Cieszyło nas, że komuś innemu smakuje kanapka którą przygotowałam i cieszyło też to, że mogę zjeść kanapkę, którą ktoś przygotował z myślą o zaspokojeniu czyjegoś głodu. Po zakończeniu posiłku podsumowaliśmy go tak z serdecznym uśmiechem: ‘Dla kogoś, kto zawsze szuka dla siebie najlepszych miejsc przy stole i najlepszych potraw – wystarczyłoby kilka godzin przebywania z nami, by się zaczął tejże postawy oduczać’.

Chyba w każdym kiedyś był...nadal jest...jakiś pierwiastek szukania dla siebie czegoś ‘naj’. Szukania potwierdzenia, że nie tylko jestem w czymś dobry czy bardzo dobry, ale że jestem ‘najlepszy’ i z tej pozycji dyktowania warunków osobom, które wydają się być w jakiś sposób poniżej w mojej prywatnej hierarchii ważności. Ludzkie oceny jednak prawie zawsze są zawodne, bo zazwyczaj sądzimy po pozorach. Ten zaś osąd nie jest, bo być nie może, miarodajny i sprawiedliwy.

Jak bardzo życiowa - i nadal aktualna - w tym kontekście jest przypowieść, którą słyszę w dzisiejszej Ewangelii: „Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.” (Łk 14,1.7-11)

Taka sytuacja nie tylko mogła się zdarzyć naprawdę. Prawdopodobnie powtarza się ona bardzo często nadal, niemal ciągle, w różnych częściach naszej planety. Gdy więc przyjdzie nam przypadkiem ochota na samowolne ocenienie siebie jako kogoś lepszego od innych – warto zreflektować tę samoocenę, by nie musieć przeżywać publicznego zawstydzenia, gdy okaże się, że pierwsze miejsce, które sobie upatrzyłam, jest już zajęte w sposób całkowicie uprawniony przez kogoś innego.

Mógłby ktoś powiedzieć: ‘To co, mam czuć się zawsze gorszy? Mam się poniżać?’ Nie. Mam po prostu być człowiekiem pokornym. A pokora to nie poniżenie, lecz świadomość własnej wartości. Świadomość swoich zalet, ale i wad. W Bożych oczach jestem bezcenna, tak jak każdy z ludzi. Mojej wartości w Bożych oczach nic nie zdoła umniejszyć. Dlatego powinnam uczyć się ciągle tak patrzyć na siebie, jak patrzy na mnie Bóg: to znaczy z miłością i wyrozumiałością. W Bożych oczach jestem kochana i piękna. Nie jestem jednak doskonała i bez skazy. Nie jestem omnibusem, który zna się na wszystkim w sposób mistrzowski. 

Największe piękno ludzkiej wspólnoty jest w jej różnorodności. Dopiero gdy nauczymy się radować zarówno swoimi darami, jak i darami, którymi zostali obdarowani moi bliźni- dostrzeżemy, że RAZEM możemy budować piękny świat. RAZEM, ubogacając się otrzymanymi talentami, staniemy się przedłużeniem ciągle pracujących (por. J 5,17) Bożych dłoni.

poniedziałek, 24 października 2016

"...Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy..."


(Source: Pixabay)
‘Znowu się patrzą. Jakie to przykre: znosić te ludzkie ciekawskie spojrzenia. Jakie to męczące: nie móc spojrzeć się prosto w ich oczy. W czym jestem gorsza od nich? Czemu oni mogą patrzyć prosto w niebo, a ja wiecznie muszę mieć wzrok wbity w ziemię? Dlaczego nie mogę się wyprostować?’ – takie mogły być myśli jednej z kobiet, które spotykamy na kartach Pisma Świętego. Zbolała, umęczona życiem, może już i w jakiś sposób zrezygnowana, nie mogła przypuszczać, iż ten, kolejny już szabat, stanie się dla niej dniem przełomowym, może najszczęśliwszym w życiu. 

Historię tę odnajdziemy w dzisiejszej Ewangelii: „Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. Była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga.” (Łk 13, 10-13).

Nawet nie musiała nic mówić. Wystarczyło, że była; trwając na modlitwie. Jezus sam ją zobaczył, bo Jego Boskie spojrzenie widzi nieskończenie więcej, niż możemy przypuszczać, bądź przeczuwać. Przez włożenie Jego rąk dokonał się cud uzdrowienia, który sięgnął tak głęboko, iż z serca owej kobiety popłynęła prosto ku Niebu modlitwa uwielbienia Boga. 

Lecz byli i tacy, którzy nie umieli dostrzec tego cudu we właściwej optyce. Dla przełożonego synagogi ważniejszy był przepis prawa – niż wielka wartość dobra, jakie się dokonało na jego oczach. Jezus, widząc taką duchową ślepotę, nie waha się użyć mocnych słów: „Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.” (Łk 13, 15-17) 

Po raz kolejny Jezus dał dowód, że dla Boga najważniejszy jest CZŁOWIEK. I nikomu tak, jak Bogu, nie zależy na tym, by uzdrawiać w człowieku to, co chore, prostować to, co skrzywione; uwalniać z tego, co zniewala.

Co to znaczy – być pochylonym? Owszem, oznacza to schorzenie fizyczne, ale jest także obrazem tego, co dzieje się z człowiekiem po popełnieniu grzechu. Grzech nas przygniata, pochyla, odbiera radość życia. Wyrzuty sumienia nie pozwalają nam spojrzeć ufnie, prosto w Niebo. Często też czujemy opór, wstyd, by spojrzeć się w oczy innych. To trwa tak długo, aż nie pochylimy się jeszcze raz: przy konfesjonale. Tam Jezus wkłada swoje Boże, miłosierne, dłonie na nasze serce. I, gdy wstajemy od konfesjonału, już wyprostowani, wolni od swojej niemocy - chwalimy Boga. Wszak jeden z dialogów kończących Sakrament Pojednania brzmi właśnie tak: „Wysławiajmy Pana, bo jest dobry” - „Bo Jego miłosierdzie trwa na wieki”. Cudownie jest móc znów widzieć Boga, bliźnich i cały świat z właściwej perspektywy. Jest nią najczystsza miłość. 

Doświadczamy przebaczenia - i słusznie wdzięczność przepełnia nasze serce. Ale to dopiero początek. Jak ma wyglądać dalsza, codzienna, droga? Wyraźne wskazania daje św. Paweł w Liście do Efezjan, którego fragment dziś słyszymy: „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu. O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym, ani o tym, co haniebne, ani o niedorzecznym gadaniu lub nieprzyzwoitych żartach, bo to wszystko jest niestosowne. Raczej winno być wdzięczne usposobienie. O tym bowiem bądźcie przekonani, że żaden rozpustnik ani nieczysty, ani chciwiec - to jest bałwochwalca - nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga. Niechaj was nikt nie zwodzi próżnymi słowami, bo przez te [grzechy] nadchodzi gniew Boży na buntowników. Nie miejcie więc z nimi nic wspólnego! Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości!” (Ef 4, 32; 5,1-8). 

Nie ma „mniejszych” grzechów, tzw. mniejszego zła. Nawet „niedorzeczne gadanie lub nieprzyzwoite żarty” sprawiają, że nasza dusza pochyla się ku ziemi, zamiast wzlatywać ku Niebu. I można się tłumaczyć, że to właściwie nic wielkiego, taki żarcik, może czasem nieprzyzwoite słowo, ale... Warto czasem się zastanowić, czy ja, przez swoje słowa, zachowanie, nie staję się przyczyną zgorszenia? A stać się przyczyną zgorszenia – to tak, jakby gasić światło: w duszy swojej i drugiego człowieka. Nie do tego jesteśmy powołani.

„Każda dobra dusza jest jako ta świeca, sama się spala a innym przyświeca” (bł. Edmund Bojanowski). Być dzieckiem światłości – to wskazywać innym drogę do Boga. Gdy idzie się przez ciemny las – i oświetla się drogę - źródło światła ulega wyczerpaniu. Świeca się spala, w latarce wyczerpują się baterie. Jeśli chcemy, aby naszymi były słowa refrenu dzisiejszego Psalmu responsoryjnego: „Jak dobre dzieci, naśladujmy Boga”, musimy być też gotowi na to, że będziemy się powoli spalać w służbie Bogu i człowiekowi. 

Jest jednak pewne: to, że się nie wypalimy, bo mamy niewyczerpane Źródło duchowego „zasilania”. Jest nim Bóg. On widzi nasze potrzeby, nasze niedomagania. Nie lękajmy się więc, gdy z całą czułością przywołuje nas do Siebie. On, który z miłości do nas pochylił się niejeden raz pod ciężarem krzyża idąc Drogą Krzyżową, pragnie być naszym Lekarzem. Przybliżajmy się więc do Niego często z wiarą, by prostował nasze skrzywione spojrzenia i leczył niedomagające serca. A na drodze do Nieba, jak ufne dzieci, trzymajmy się Jego silnej Bożej dłoni - i pomagajmy innym ją uchwycić.

sobota, 22 października 2016

"...nie chcę śmierci grzesznika..."

(Source: Pixabay)

To miała być bardzo spokojna noc i jeszcze spokojniejszy - bo Wielki - Tydzień, przeznaczony na odpoczynek po wytężonych zmaganiach poprzednich miesięcy. Nie przeczuwając niczego złego kładłam się spać w pustym mieszkaniu na 7 piętrze jednego z rzymskich wieżowców. Całe Wieczne Miasto również układało się do snu. Tylko z oddali niosło się, trochę głośniejsze i intensywniejsze niż zwykle, wycie psów. 

Obudziło mnie trudne do opisania poczucie ogromnego zagrożenia. Zanim otworzyłam oczy, do moich uszu doszedł przejmujący trzask ‘pracujących’ ścian bloku oraz ponury huk, jakby cała eskadra samolotów leciała nieprzerwanie zaraz ponad dachem. Pomimo zamkniętych oczu czułam, że, mimo leżenia nieruchomo na łóżku, ‘kiwam’ się wraz z nim, jak na statku w czasie sztormu. Gdy otworzyłam w końcu oczy, w świetle księżyca bijącym przez okno, dostrzegłam, jak pobliski blok się chwieje. Pierwsza myśl: ‘Atak terrorystyczny? Wojna?...' Czułam całą sobą powagę sytuacji, ale...nie byłam w stanie się poruszyć z przerażenia. 

Po kilkudziesięciu sekundach, które wydawały się wiecznością, ‘kiwanie’ i huk ustały. W przyległych mieszkaniach rozdzwoniły się telefony. Na balkony wylegli zaniepokojeni mieszkańcy bloków. Niektórzy wybiegli na ulicę. Drżąc usiadłam na łóżku. 

Po pewnym czasie to okropne uczucie bycia na statku w czasie sztormu – i huk ziemi - się powtórzyły. Włączyłam radio i telewizję. Po około 20 minutach, mimo nocnej pory, rozpoczął się program ‘na żywo’. Z ekranu telewizora zaczęły się wylewać obrazy powalonych domów, informacje o kolejnych ofiarach śmiertelnych, o setkach...a potem już tysiącach rannych w rejonie Abruzji. 

W tym Wielkim Tygodniu 2009 roku nie umiałam oderwać się od telewizora, jednocześnie drżąc, by te okropne wstrząsy się nie powtórzyły. Niestety, musiałam ich doświadczyć jeszcze kilkanaście razy. Za każdym razem serce mi zamierało...i rodziła się w nim myśl: „To przecież ty mogłaś być na miejscu tych, co zginęli pod gruzami...” Tak. To mogłam być ja. Ale nie byłam. Bóg w swoim miłosierdziu dał mi po raz kolejny nowy czas i nową szansę na nawrócenie...

Tamte kwietniowe chwile stają mi niezwykle wyraźnie przed oczyma, gdy słyszę dzisiejszą Ewangelię: „W tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Jezusowi o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam: lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”?. I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: «Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?» Lecz on mu odpowiedział: «Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć»”. (Łk 13,1-9)

Gdy w kolejne noce po trzęsieniu ziemi próbowałam bezskutecznie zasnąć – i gdy mi się to nie udawało - ukojenie znajdowałam w prawie nieustannym wołaniu „Ojcze Przedwieczny ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twego a Pana Naszego Jezusa Chrystusa - na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata. Dla Jego bolesnej męki – miej miłosierdzie dla nas i całego świata!’

Zrozumiałam wtedy po raz kolejny, jeszcze mocniej, jak bardzo nie tylko świat - ale jak bardzo ja, osobiście - potrzebuję tego Bożego Miłosierdzia. Zrozumiałam, jak ogromnym skarbem jest czyste serce, gotowe do stanięcia przed Bogiem w ostatniej chwili życia. Bóg zna najlepiej moje serce. Wiedział, że nie byłam gotowa na ostateczne spotkanie z Nim.

W tamte kwietniowe dni Bóg wielokrotnie mówił do mnie: „Nie chcę śmierci grzesznika, lecz pragnę, aby się nawrócił i miał życie.” (Ez 33,11) Tak, jak i wtedy- tak i teraz- nie chcę zmarnować tej nowej szansy na nawrócenie. Nie wiem bowiem, która z tych nowych szans będzie dla mnie ostatnią...