poniedziałek, 24 października 2016

"...Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy..."


(Source: Pixabay)
‘Znowu się patrzą. Jakie to przykre: znosić te ludzkie ciekawskie spojrzenia. Jakie to męczące: nie móc spojrzeć się prosto w ich oczy. W czym jestem gorsza od nich? Czemu oni mogą patrzyć prosto w niebo, a ja wiecznie muszę mieć wzrok wbity w ziemię? Dlaczego nie mogę się wyprostować?’ – takie mogły być myśli jednej z kobiet, które spotykamy na kartach Pisma Świętego. Zbolała, umęczona życiem, może już i w jakiś sposób zrezygnowana, nie mogła przypuszczać, iż ten, kolejny już szabat, stanie się dla niej dniem przełomowym, może najszczęśliwszym w życiu. 

Historię tę odnajdziemy w dzisiejszej Ewangelii: „Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. Była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga.” (Łk 13, 10-13).

Nawet nie musiała nic mówić. Wystarczyło, że była; trwając na modlitwie. Jezus sam ją zobaczył, bo Jego Boskie spojrzenie widzi nieskończenie więcej, niż możemy przypuszczać, bądź przeczuwać. Przez włożenie Jego rąk dokonał się cud uzdrowienia, który sięgnął tak głęboko, iż z serca owej kobiety popłynęła prosto ku Niebu modlitwa uwielbienia Boga. 

Lecz byli i tacy, którzy nie umieli dostrzec tego cudu we właściwej optyce. Dla przełożonego synagogi ważniejszy był przepis prawa – niż wielka wartość dobra, jakie się dokonało na jego oczach. Jezus, widząc taką duchową ślepotę, nie waha się użyć mocnych słów: „Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.” (Łk 13, 15-17) 

Po raz kolejny Jezus dał dowód, że dla Boga najważniejszy jest CZŁOWIEK. I nikomu tak, jak Bogu, nie zależy na tym, by uzdrawiać w człowieku to, co chore, prostować to, co skrzywione; uwalniać z tego, co zniewala.

Co to znaczy – być pochylonym? Owszem, oznacza to schorzenie fizyczne, ale jest także obrazem tego, co dzieje się z człowiekiem po popełnieniu grzechu. Grzech nas przygniata, pochyla, odbiera radość życia. Wyrzuty sumienia nie pozwalają nam spojrzeć ufnie, prosto w Niebo. Często też czujemy opór, wstyd, by spojrzeć się w oczy innych. To trwa tak długo, aż nie pochylimy się jeszcze raz: przy konfesjonale. Tam Jezus wkłada swoje Boże, miłosierne, dłonie na nasze serce. I, gdy wstajemy od konfesjonału, już wyprostowani, wolni od swojej niemocy - chwalimy Boga. Wszak jeden z dialogów kończących Sakrament Pojednania brzmi właśnie tak: „Wysławiajmy Pana, bo jest dobry” - „Bo Jego miłosierdzie trwa na wieki”. Cudownie jest móc znów widzieć Boga, bliźnich i cały świat z właściwej perspektywy. Jest nią najczystsza miłość. 

Doświadczamy przebaczenia - i słusznie wdzięczność przepełnia nasze serce. Ale to dopiero początek. Jak ma wyglądać dalsza, codzienna, droga? Wyraźne wskazania daje św. Paweł w Liście do Efezjan, którego fragment dziś słyszymy: „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu. O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym, ani o tym, co haniebne, ani o niedorzecznym gadaniu lub nieprzyzwoitych żartach, bo to wszystko jest niestosowne. Raczej winno być wdzięczne usposobienie. O tym bowiem bądźcie przekonani, że żaden rozpustnik ani nieczysty, ani chciwiec - to jest bałwochwalca - nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga. Niechaj was nikt nie zwodzi próżnymi słowami, bo przez te [grzechy] nadchodzi gniew Boży na buntowników. Nie miejcie więc z nimi nic wspólnego! Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości!” (Ef 4, 32; 5,1-8). 

Nie ma „mniejszych” grzechów, tzw. mniejszego zła. Nawet „niedorzeczne gadanie lub nieprzyzwoite żarty” sprawiają, że nasza dusza pochyla się ku ziemi, zamiast wzlatywać ku Niebu. I można się tłumaczyć, że to właściwie nic wielkiego, taki żarcik, może czasem nieprzyzwoite słowo, ale... Warto czasem się zastanowić, czy ja, przez swoje słowa, zachowanie, nie staję się przyczyną zgorszenia? A stać się przyczyną zgorszenia – to tak, jakby gasić światło: w duszy swojej i drugiego człowieka. Nie do tego jesteśmy powołani.

„Każda dobra dusza jest jako ta świeca, sama się spala a innym przyświeca” (bł. Edmund Bojanowski). Być dzieckiem światłości – to wskazywać innym drogę do Boga. Gdy idzie się przez ciemny las – i oświetla się drogę - źródło światła ulega wyczerpaniu. Świeca się spala, w latarce wyczerpują się baterie. Jeśli chcemy, aby naszymi były słowa refrenu dzisiejszego Psalmu responsoryjnego: „Jak dobre dzieci, naśladujmy Boga”, musimy być też gotowi na to, że będziemy się powoli spalać w służbie Bogu i człowiekowi. 

Jest jednak pewne: to, że się nie wypalimy, bo mamy niewyczerpane Źródło duchowego „zasilania”. Jest nim Bóg. On widzi nasze potrzeby, nasze niedomagania. Nie lękajmy się więc, gdy z całą czułością przywołuje nas do Siebie. On, który z miłości do nas pochylił się niejeden raz pod ciężarem krzyża idąc Drogą Krzyżową, pragnie być naszym Lekarzem. Przybliżajmy się więc do Niego często z wiarą, by prostował nasze skrzywione spojrzenia i leczył niedomagające serca. A na drodze do Nieba, jak ufne dzieci, trzymajmy się Jego silnej Bożej dłoni - i pomagajmy innym ją uchwycić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz