poniedziałek, 29 sierpnia 2016

"...Jan bowiem wypominał Herodowi..."

(source: Pixabay)
Oglądałam kiedyś ciekawą reklamę filmów do aparatów fotograficznych (markę pominę milczeniem). Bohaterem tejże reklamy był kameleon, który zmieniał kolor w zależności od koloru przedmiotu położonego w zasięgu jego wzroku. Kiedy była to cytryna- kameleon stał się żółty. Gdy zaś zobaczył czerwone jabłko- cały zrobił się czerwony. Jego spojrzenie rzucone do kamery mówiło wręcz ‘Jestem wspaniały!’ Jednak kolejnym przedmiotem, który zobaczył, była rolka filmu kolorowego. Kolory, które on oferował, musiały być tak różnorodne i intensywne, że kameleon stał się najpierw tęczowy, potem zaczął migać tęczowymi kolorami, a potem nagle zszarzał i...spadł z gałęzi, na której siedział. Bycie tak zmiennym nie wyszło mu, widać, na zdrowie.
 
Wielu ludzi także staje się kameleonami. Zmieniają ‘kolory’: zdania, postawy w zależności od sytuacji, od spodziewanych korzyści bądź dla uniknięcia przewidywanych konsekwencji swoich niewłaściwych wyborów i czynów. Można by powiedzieć, że ‘tańczą tak, jak im grają’. Czy to właściwa droga? Czy jest to uczciwe?

Bohater dnia dzisiejszego – św. Jan Chrzciciel - którego męczeństwa wspomnienie dziś obchodzi Kościół, własnym życiem ukazał, że człowiek poważnie traktujący Boga, wiarę i ludzi nie może być ‘nieokreślony’ i zmienny. Zwłaszcza w kwestiach, które nie podlegają dyskusji - tak, jak Boże prawo.
 
Św. Jan Chrzciciel przez swoje prorockie zaangażowanie wypełnił słowa skierowane niegdyś przez Boga do proroka Jeremiasza: „Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię [zwyciężyć], gdyż Ja jestem z tobą - wyrocznia Pana - by cię ochraniać.” (Jr 1,17-19)

Syn Zachariasza i Elżbiety nad brzegiem Jordanu mówił wszystko, co mu kazał mówić Duch Pana. Nie zważał na to, czy te słowa napomnienia będą miłe dla słuchaczy, czy też będą dla nich przykre przez bezlitosne odsłanianie prawdy o ich grzeszności.

Prawo Boże jest niezmienne. Takie samo dla biedaka i bogacza. Dla nędzarza i króla. Pozycja społeczna nie uprawnia nikogo, by poczuł się zwolniony z przestrzegania przykazań. Król Herod jednak zdecydował się być ponad prawem Bożym i złamał je, odbierając żonę swojemu bratu. Jan Chrzciciel wypomniał mu ten czyn. Zamiast podziękowania otrzymał krwawą zapłatę.

Słyszę o tym w dzisiejszej Ewangelii: „Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”. Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?” Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.” (Mk 6,17-29)

Św. Jan Chrzciciel pewnie zdawał sobie sprawę, że za swoją nieugiętą postawę może zapłacić kiedyś życiem. Pozostał jednak wierny swojemu sumieniu. Tak względem wypełniania Bożych przykazań w swoim sercu, jak i w trosce o życie Boże w sercach innych. Pragnął dobra dla ich dusz i nie wahał się upominać tych, którzy szli drogą ku potępieniu.

Taka postawa nie jest popularna w XXI wieku. Coraz trudniej spotykać ludzi, którzy czarne nazywają czarnym, a białe białym. Dziś preferowane są szarości o różnych odcieniach. Człowiek nie został stworzony po to, aby był zmiennym kameleonem. Bóg zapisał Swoje prawo w każdym ludzkim sercu. Dał też cudowny, choć niedoceniany, dar wyrzutów sumienia. Tak, jest to dar. Jest to głos Boga samego w głębi serca. Błogosławieni, którzy umieją się weń wsłuchać, póki czas. Póki nie jest za późno...

Panie, przez wstawiennictwo św. Jana Chrzciciela, proszę Cię, bym w życiu kierowała się Twoim prawem. Proszę, bym słuchała Ciebie upominającego mnie przez głos sumienia i bym nigdy nie odważyła się tego głosu zagłuszyć. I bym pamiętała słowa pieśni „Nie zamykajmy serc, zbawienia nadszedł czas, gdy Chrystus puka w drzwi – może OSTATNI RAZ.”

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

"...Wielkie będzie Jego panowanie..."

(source: Pixabay)
 
Pasją niektórych osób jest kolekcjonowanie fotografii, czasem autografów lub innych pamiątek, związanych ze sławnymi ludźmi. Przyjemnie jest pochwalić się przed innymi zdjęciami, na których ktoś sławny patrzy na nas, a może ściska dłoń...

Dość sceptycznie podchodziłam do tego typu emocji, ale kiedy w Roku Jubileuszowym 2000 miałam możliwość sfotografowania Ojca Świętego - św. Jana Pawła II z odległości ok. 2,5 metra (i to bez tłumów dzielących mnie od niego, gdyż stałam za barierką przy trasie Jego wolnego przejścia), wtedy doświadczyłam tego ‘czegoś’: tego dreszczu emocji, ale bardziej takiego dobrego promieniowania świętości, a pewnie i promieniowania Jego ojcostwa. Jeszcze bardziej zaś mogłam tego doświadczyć, gdy miałam łaskę podejść do św. Jana Pawła II...móc poczuć dotyk Jego błogosławiącej dłoni na moim czole...

Papież, królowie, możni tego świata, aktorzy, dziennikarze... lista ludzi sławnych z tego czy innego powodu rośnie z dnia na dzień. Nie każdy jednak może sobie pozwolić na osobisty kontakt z bohaterami oglądanymi najczęściej na szklanym ekranie.

W tej pogoni za sławą i ludźmi sławnymi często jednak zdarza się zapomnieć, że... takie spotkanie jest możliwe codziennie, a nawet przez cały dzień. W rzeczywistości mniej dotykalnej i mniej popularnej, niż ta z pierwszych stron gazet. W wymiarze duchowym. Słowa jednej z młodzieżowych piosenek uzmysławiają tę prawdę: „Jesteś Królem...Królem jest Bóg!”

Gdy rodzi się król, wtedy wielka radość panuje na ziemi jego narodzenia. Co dopiero, gdy rodzi się Król królów! O tej radości z narodzenia takiego właśnie Króla przypomina dziś prorok Izajasz w pierwszym czytaniu: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemiężcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: „Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju”. Wielkie będzie Jego panowanie w pokoju bez granic na tronie Dawida i nad Jego królestwem, które On utwierdzi i umocni prawem i sprawiedliwością, odtąd i na wieki. Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona.” (Iz 9,1-3,5-6)

Król ten - choć prawdziwy Bóg - zechciał przyjąć ludzkie ciało i narodzić się jako prawdziwy Człowiek. Chciał narodzić się w ludzkiej rodzinie. Zapragnął, aby już w dzieciństwie Jego maleńka dłoń mogła ściskać dłoń tak matczyną, jak i ojcowską.

Bóg tego zapragnął z całego Serca, ale nie chciał wdzierać się siłą w ludzki świat. Swoje przyjście uzależnił od jednego małego ‘Fiat’ – „Niech mi się stanie...” młodej kobiety z Nazaretu: „Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. (Łk 1,26-38a)

Jako Matka Króla Maryja nie miała ‘królewskiego’ życia. Zamiast zaszczytów – wiele cierpienia. Nie miała dworu i służących. To Ona pozostała na zawsze pokorną Służebnicą Pańską. Nie było w Niej jednak krzty zwątpienia. Jej ‘Tak’ dla Boga jest nieodwołalne. Na każdą radość i każdy smutek. Nie cofnęła go nawet w obliczu dramatu Krzyża, gdy Jej Syn stał się Królem ukrzyżowanym. Ona jednak wierzyła niewzruszenie, że to nie koniec. Tę wiarę potwierdził blask poranku Zmartwychwstania.

Tę wiarę wyznaje także przez wieki Kościół słowami Credo Nicejsko-Konstantynopolitańskiego: „I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych: a królestwu Jego nie będzie końca.”
 
Czy Ten, który króluje w Niebie, mógł nie ukoronować Swojej Matki? Uczynił to jako Bóg i jako Syn. Wspomnienie tej prawdy - że Najświętsza Maryja Panna jest Królową - dziś obchodzi cały Kościół.

Wołajmy z radością do Maryi hymnem brewiarzowym z Nieszporów tego właśnie dnia: „Kiedy modlisz się, Najświętsza, z Tobą modlą się niebianie. Niech, Królowo, Twoje prośby wzruszą serce Wszechmocnego. Matko, która możesz wszystko, spełnij dziś błagania wiernych, a po ziemskim bytowaniu daj nam błogi pokój nieba.” Amen.

czwartek, 18 sierpnia 2016

"...Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?..."

(source: Pixabay)
Pamiętam dobrze chwile, kiedy we Włoszech słupek rtęci w termometrach za oknem podnosił się znacząco już pod koniec maja. W tamtym rejonie świata temperatury rzędu 30 stopni Celsjusza w miesiącach letnich należą do codzienności, w której trzeba nauczyć się żyć. Dla mnie osobiście było to zawsze trudne, bo spacerując po mieście np. takim, jak Rzym, miałam wrażenie przebywania w nagrzanym piekarniku. Trudno było wtedy oddychać, a i pragnienie stawało się jakby większe i trudne do ugaszenia. Każda dodatkowa sztuka odzieży zdawała się krępować niby pancerz i grzać jak stalowa blacha. Stąd - skądinąd naturalna i zrozumiała - przemożna wręcz chęć posiadania jak najlżejszego ubioru.

Prawdziwą ochłodę w tych włoskich upałach stanowiły kościoły. Najczęściej wiekowe, w swoich murach pozwalały odetchnąć miłym chłodem. Jednak...zbyt skąpo ubrany przechodzień nie mógł wejść do nich łatwo. Przed wieloma kościołami ustawione były tablice przypominające, że osobom w stroju zbyt plażowym wstęp wzbroniony. Przed niektórymi kościołami bądź bazylikami spotkać można było nawet ‘strażników’, którzy zwracali baczną uwagę na ubiór tych, którzy szykowali się do wejścia. W razie niestosowności tegoż ubioru – zalecali zakrycie zbyt odkrytych części ciała. Jeśli komuś to się nie podobało - musiał zrezygnować z wejścia do kościoła. Nie pomagało tłumaczenie, że ‘myśmy tylko chcieli zobaczyć, zwiedzić...’ Strażnicy byli uprzejmi, ale stanowczy. Kościół to świątynia, miejsce kultu, Dom Boży. Jako takiemu należy mu się szacunek - nie tylko przez odpowiednie zachowanie, ale i przez strój.

Myśląc więc - zwłaszcza w niedziele i święta - o pójściu na Eucharystię, albo i nawet w tygodniu planując choć wejście do kościoła - musiałam uważnie dobierać poszczególne części mojego ubrania, przypominając sobie na spotkanie z KIM i GDZIE idę. Swoją drogą - dobrze, że już i w Polsce coraz śmielej przypomina się, zwłaszcza latem, o konieczności godnego stroju w miejscach sakralnych. Przykre jedynie, że trzeba o tym przypominać...

Takie refleksje sprzed szafy z ubraniami w pewien sposób mogą korespondować z fragmentem Ewangelii, który Kościół proponuje na dziś: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.(...) Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”. (Mt 22,2-3; 8-14)

Strój w kościele nie jest rzeczą błahą. Zwłaszcza w czasie Eucharystii, która jest ofiarą i ucztą. Jest realnym spotkaniem z Jezusem, prawdziwym Bogiem, który karmi swój lud Swym Słowem i Ciałem. Jest to spotkanie ważniejsze, niż wszystkie uczty i bankiety świata razem wzięte. Nie można ich nawet zresztą porównywać. Stąd bardzo smuci fakt, że ubiór wielu w kościele często odbiega od miana eleganckiego, a w ostatnich latach ma już nawet niewiele wspólnego z przyzwoitością.

Dzisiejsza Ewangelia jednak przez wspomnienie stroju weselnego chce zwrócić uwagę na jeszcze inną - fundamentalną - sprawę. Bóg ogarnia swoim miłującym spojrzeniem całego człowieka. Ze szczególną uwagą patrzy jednak w serce. Może to i dobrze, że każdy człowiek tajemnicę stanu swojej duszy nosi ukrytą dla ludzkich oczu. Jednak przed Bogiem jej ukryć nie można. Także więc i ja muszę właściwie codziennie podążać za spojrzeniem oczu Boga i pytać samą siebie: Czy moje serce jest odziane w szatę łaski uświęcającej; gotowe na spotkanie z Chrystusem w Komunii Świętej?

Panie, proszę Cię, bym nigdy nie zapominała o tym, że choć pozwalasz mi stawać przed Tobą taka, jaka jestem, ze wszystkimi słabościami, grzechami – jednak pragniesz, aby w moim sercu nigdy nie gasła Twoja łaska. Pomóż mi w niej trwać na co dzień. A gdy zdarzy się nieszczęście grzechu ciężkiego – daj mi łaskę nawrócenia i powrotu do Ciebie przez Sakrament Pojednania.
Kiedy zaś nadejdzie kres mojego ziemskiego życia – daj mi łaskę dobrej śmierci, czyli takiej, która jest bramą do wiecznej Uczty w Twoim Królestwie. Amen.

środa, 17 sierpnia 2016

"...lecz i oni otrzymali po denarze..."

(fot. Agnieszka Skowrońska)
 
Władza. Cel i obiekt tak wielu ludzkich marzeń i dążeń. Niejednokrotnie człowiek sobie myśli: „Gdybym to ja miał władzę i pieniądze...o, to inaczej bym ten mój świat urządził.” I być może przychodzi w końcu taki dzień, w którym pragnienie władzy przemienia się w rzeczywistość. Dobrze, jeśli w sercu rządzącego jest mocne postanowienie, aby jego decyzje miały na względzie dobro wspólne. Źle, kiedy mają na względzie tylko dobro jego samego.

Wtedy następuje dramat. Taki, o jakim słyszę w dzisiejszym pierwszym czytaniu z Księgi Proroka Ezechiela: „Pan skierował do mnie te słowa: "Synu człowieczy, prorokuj o pasterzach Izraela, prorokuj i powiedz im, pasterzom: Tak mówi Pan Bóg: 'Biada pasterzom Izraela, którzy sami siebie pasą! Czyż pasterze nie powinni paść owiec? Nakarmiliście się mlekiem, odzialiście się wełną, zabiliście tłuste zwierzęta, jednakże owiec nie paśliście. Słabej nie wzmacnialiście, o zdrowie chorej nie dbaliście, skaleczonej nie opatrywaliście, zabłąkanej nie sprowadzaliście z powrotem, zagubionej nie odszukiwaliście, a z przemocą i okrucieństwem obchodziliście się z nimi. Rozproszyły się owce moje, bo nie miały pasterza, i stały się żerem wszelkiego dzikiego zwierza polnego. Rozproszyły się, błądzą moje owce po wszystkich górach i po wszelkim wysokim pagórku, i po całej krainie były owce moje rozproszone, a nikt się o nie nie pytał i nikt ich nie szukał.'” (Ez 34,2-6)

Nieodparcie ten opis kojarzy mi się z sytuacją, jaką ja sama przeżywałam na rynku pracy oraz jaką przeżywali moi znajomi. Pewnie nie to dokładnie miał na myśli prorok Ezechiel, ale Słowo Boże przecież nie jest abstrakcją. Jest ponadczasowe i bardzo mocno osadzone w rzeczywistości. Instrumentalne traktowanie ludzi bezrobotnych, ale i pracowników, to nie jest jakaś upiorna bajka. Na ten temat można by raczej napisać wywiad-rzekę.

Temat bezrobocia podejmuje też dzisiejsza Ewangelia we fragmencie o robotnikach, czekających na zatrudnienie w winnicy. Jakże boleśnie, ale i prawdziwie brzmi ich odpowiedź na zapytanie gospodarza-pracodawcy: „Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: 'Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?' Odpowiedzieli mu: 'Bo nas nikt nie najął'. Rzekł im: 'Idźcie i wy do winnicy.” (Mt 20,6-7)

„Nikt nas nie najął...” – czyli ‘Nikt nas nie chciał, jesteśmy jak bezużyteczne rzeczy, czujemy się jak śmiecie.’ Nie wyolbrzymiam. Mam prawo tak napisać, bo samej mi to przyszło przeżywać i to niejeden raz. Wiem, jak się czuje człowiek bezrobotny, ale wiem, jak też czuje się człowiek, któremu dano szansę pracy. Jak bardzo cieszą jej owoce i zapłata za nią. Jak raduje KAŻDA złotówka...

Robotnicy z dzisiejszej Ewangelii otrzymali wszyscy po równo, po denarze - bo na tyle była zawarta ‘umowa’. Nic w niej nie było napisane drobnym drukiem, którego z reguły się nie czyta. Wszystko było jasne od początku. A jednak ta sprawiedliwość stała się powodem szemrania zwłaszcza tych, którzy pracowali najdłużej, a otrzymali taką samą zapłatę, jak pracownicy ostatniej godziny. Ale właściciel winnicy odpowiada na zarzuty tak: „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,13b-15)

Pamiętam dobrze dzień, w którym szemrałam wobec Boga podobnie, jak ci robotnicy: ‘Panie Boże, już tyle lat robię dla Ciebie tak wiele rzeczy...a nic mi się nie układa. Układa się innym, ale nie mnie. Innych wynagradzasz jakby bez ich wysiłku, a ja - mimo tylu wysiłków - nie mam nawet jednej setnej tego, co oni mają...’ Pamiętam ten dzień - i bardzo się go wstydzę. Wstydzę się także, ilekroć takie szemranie pojawia się na nowo w moim sercu. Zły przecież nie śpi...i nie przepuści żadnej okazji, aby takie "opary szemrania" na nowo w ludzkim sercu wzbudzić.

Zaczynam jednak - choć bardzo powoli - rozumieć tę prawdę, że zasady Bożej "pensji" nie są ustalane na ziemi i nie mogę jej obliczać wysługą lat lub dzieł w Jego służbie. Bóg naprawdę nie chce niczyjej krzywdy, bo jest dobrym Pracodawcą. W Jego winnicy każdy może znaleźć miejsce i pracę dla siebie. I ufać, że już i na tej ziemi, ale na pewno w Niebie ‘Boża wypłata’ przewyższy wszelkie ludzkie oczekiwania i pragnienia.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

"...gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny..."

(source: Pixabay)
Niebo. Ciągle osłonięte mgłą tajemnicy, bo jest tajemnicą wiary. Każdy z ludzi wyobraża je sobie inaczej i ma do tego prawo, bo trzeba przekroczyć bramy wieczności, by doświadczyć, czym jest ten stan. W Katechizmie Kościoła Katolickiego można znaleźć takie słowa na opisanie czegoś, czego opisać się nie da: „To doskonałe życie z Trójcą Świętą, ta komunia życia i miłości z Nią, z Dziewicą Maryją, aniołami i wszystkimi świętymi, jest nazywane "niebem". Niebo jest celem ostatecznym i spełnieniem najgłębszych dążeń człowieka, stanem najwyższego i ostatecznego szczęścia. Żyć w niebie oznacza "być z Chrystusem"  Wybrani żyją "w Nim", ale zachowują i - co więcej - odnajdują tam swoją prawdziwą tożsamość, swoje własne imię” (KKK 1024-1025)

Wielu najróżniejszych artystów próbowało na swój sposób wyrazić choć przeczucie tego, do czego tęskni ludzkie serce - nawet wtedy, gdy nie zdaje sobie z tego sprawy. Każdy bowiem marzy o nadejściu takiego czasu, kiedy ‘będzie lepiej’, kiedy nie będzie zła, wojen, łez, głodu, zimna, nienawiści... Wielu próbowało Niebo opisać słowem, odmalować pędzlem lub nutami. Nikomu się to nie udało. Szkic bowiem zawsze będzie daleki od oryginału. W przypadku zaś Nieba właściwie zupełnie niepodobny, gdyż „...ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują.” (1 Kor 2,9)

Kościół raduje się dziś uroczystością Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Prawda ta została ogłoszona jako dogmat wiary przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w Konstytucji apostolskiej "Munificentissimus Deus". Kościół jednak niemal już od początku swojego istnienia wierzył, że Matka Boża, po zakończeniu ziemskiego życia, z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej.
 
Gdy staję przed Maryją i próbuję w medytacyjnej ciszy serca spotkać się z Nią, wtedy dostrzegam, że Jej życie nie było usłane różami. Wręcz przeciwnie: miecz boleści przeszywał nieraz Jej serce (por. Łk 2.35), a i słone łzy pewnie nie były obce Bożej Matce. Dlatego tym bliższa mi Ona jest: w troskach dnia codziennego i świątecznych radościach; w tym wszystkim, co wypełnia zwykłe ludzkie życie. Maryja przeszła przez nie cicho, jako pokorna Służebnica Pańska, otwarta na Boże wezwanie i posłuszna temu wezwaniu bez reszty.

Ta pokora i cichość Bożej Matki z całą pewnością budziła złość szatana, czyli tego, który jest uosobieniem wszelkiej pychy i który - niby smok - zieje nienawiścią do każdego, w kim dostrzega choć ziarno pokory. O tej walce pychy z pokorą słyszę także w dzisiejszym pierwszym czytaniu: „Świątynia Boga w niebie się otwarła i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego świątyni. Potem ukazał się wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. Ukazał się też inny znak na niebie: Oto wielki Smok ognisty, ma siedem głów i dziesięć rogów, a na głowach siedem diademów. Ogon jego zmiata trzecią część gwiazd z nieba i rzucił je na ziemię. Smok stanął przed mającą urodzić Niewiastą, ażeby skoro tylko porodzi, pożreć jej Dziecko. I porodziła Syna - mężczyznę, który będzie pasł wszystkie narody rózgą żelazną. Dziecko jej zostało porwane do Boga i do Jego tronu. Niewiasta zaś zbiegła na pustynię, gdzie ma miejsce przygotowane przez Boga.” (Ap 11,19a;12,1.3-6a)

Po czasie ‘pustyni’ ziemskiej, gdy dopełnił się czas ziemskiej pielgrzymki Maryi, została ona wzięta do Nieba. Ileż treści ma w sobie radosny okrzyk Kościoła, który w dzisiejszej prefacji woła ze świętym zadziwieniem do Boga: „Nie chciałeś bowiem, aby skażenia w grobie doznała Dziewica, która wydała na świat Twojego Syna, Dawcę wszelkiego życia.”

Okrzyk ten jest echem innego okrzyku, a raczej hymnu dziękczynienia „Magnificat” wyśpiewanego przez Maryję w Ewangelii: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia. Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest imię Jego.” (Łk 1,46-49)
 
Jeśli i ja przez całe swoje życie przejdę jako ‘służebnica Pańska’ w otwarciu na Bożą wolę, hojna w miłości i wytrwała w dźwiganiu codziennego krzyża - wtedy mogę mieć nadzieję wiary, że przyjdzie i dla mnie dzień, w którym dane mi będzie wyśpiewać mój osobisty ‘Magnificat’.

W dniu, który zna tylko Bóg, i przede mną otworzą się drzwi wieczności. Jeśli moim drugim imieniem w życiu będzie Miłość - wtedy za tymi drzwiami doświadczę tego, czego od zawsze pragnęło moje serce: Nieba.

O to, by tak się stało, pragnę błagać słowami modlitwy, którą także dziś zanosi Kościół, prosząc Boga o błogosławieństwo kwiatów i ziół: „...A gdy będziemy schodzić z tego świata, niech nas, niosących pełne naręcza dobrych czynów, przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta, najdoskonalszy owoc tej ziemi, abyśmy zasłużyli na przyjęcie do Twojego domu" . Niech tak się stanie. Amen.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

"...Wy dajcie im jeść..."

(source: Pixabay)
 
O tym, jak wielką siłą oddziaływania charakteryzują się reklamy, wie chyba dobrze każdy z nas. Nie ma człowieka, który by nie stykał się z tym przedziwnym, pięknym, lecz nierealnym światem, do którego - jak wieść reklamowa głosi - wstęp ma każdy, kto mocno uwierzy w obietnice płynące z telewizyjnych ekranów, radiowych głośników, kolorowych bilboardów i plakatów. A obietnic tych jest sporo. W świecie reklamy w mgnieniu oka spełnia się każde ludzkie marzenie, zwłaszcza to o wielkim bogactwie i nieprzemijającej młodości.
Dzisiejszy człowiek jest osobą wiecznie spragnioną i często już nawet sam nie wie, czego tak naprawdę pragnie. Nie musi się jednak martwić: całą listę swoich najskrytszych pragnień znajdzie właśnie w reklamie. Cóż jednak ma uczynić, gdy to, co zdawało się być na wyciągnięcie ręki, okazuje się tylko mirażem? A serce, które miało odnaleźć spokój w krainie spełnionych marzeń - trawi jakaś niewytłumaczalna tęsknota?

Pragnąć jest rzeczą ludzką i Bóg to dobrze rozumie. Więcej: On sam dostrzega nasze najskrytsze pragnienia. Wysłuchuje z uwagą tych nieraz bezgłośnych błagań, zanoszonych przez ludzkie serca, lecz sposób, w jaki je spełnia, nie zawsze zgadza się ze scenariuszem wydarzeń, który powstał w naszym ludzkim umyśle i sercu. Z perspektywy czasu jednak dostrzeżemy, że to, co wydarzyło się w naszym życiu, jest dziełem Przedwiecznej Mądrości, pełnej miłości i jednocześnie wielkiego realizmu. Zaś dostrzegając tę Mądrość, która nas prowadziła, na pewno zrodzi się w naszym sercu wdzięczność, że dzięki temu Bożemu kierownictwu wiele razy uniknęliśmy błądzenia w ślepych uliczkach, w które chcieli nas skierować fałszywi prorocy. A oni istnieli, istnieją i istnieć pewnie będą.

O jednym z nich usłyszeć możemy w dzisiejszym pierwszym czytaniu z księgi Proroka Jeremiasza. Prorok Chananiasz w imieniu Boga zapewniał uciemiężony lud Izraela, że koniec ich niewoli jest bliski: „To mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: Złamię jarzmo króla babilońskiego. W ciągu dwóch lat przywrócę na to miejsce wszystkie naczynia domu Pańskiego, które zabrał Nabuchodonozor, król babiloński, z tego miejsca, wywożąc do Babilonu. Jechoniasza, syna Jojakima, króla judzkiego, i wszystkich uprowadzonych z Judy do Babilonu sprowadzę na to miejsce - wyrocznia Pana - skruszę bowiem jarzmo króla babilonskiego.” (Jr 28,2-4)

Któż by nie słuchał chętnie takich słów? Któż, będąc w niewoli, nie tęskniłby za wyzwoleniem? Czyje serce by się nie uradowało, że koniec udręki jest tak blisko? A że człowiek często lepiej zapamiętuje widząc - i obrazy raz zobaczone mocno potrafią zapaść w ludzką świadomość - tak też pewnie i mocno zapadło w świadomość zgromadzonych w domu Pańskim, gdy Chananiasz wziął jarzmo z szyi Jeremiasza, które on obnosił po Jerozolimie, i połamał je: „I powiedział Chananiasz wobec całego ludu: To mówi Pan: Tak samo skruszę jarzmo Nabuchodonozora, króla babilońskiego, znad szyi wszystkich narodów w ciągu dwóch lat.” (Jr 28,11)

Czyż trzeba czytelniejszego znaku? Jednak ów znak nadziei okazał się być fałszywy: „Po połamaniu jarzma, [wziętego] z szyi proroka Jeremiasza przez proroka Chananiasza, skierował Pan do Jeremiasza następujące słowo: Idź i powiedz Chananiaszowi: To mówi Pan: Połamałeś jarzmo drewniane, lecz przygotowałeś zamiast niego jarzmo żelazne. To bowiem mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: Wkładam jarzmo żelazne na szyję wszystkich tych narodów, aby służyły Nabuchodonozorowi, królowi babilońskiemu, i były mu poddane; także zwierzęta polne mu poddaję. I rzekł prorok Jeremiasz do proroka Chananiasza: Słuchaj, Chananiaszu! Pan cię nie posłał, ty zaś pozwoliłeś żywić temu narodowi zwodniczą nadzieję. Dlatego to mówi Pan: Oto usunę ciebie z powierzchni ziemi. Umrzesz w tym roku, bo głosiłeś bunt przeciw Panu. I zmarł Chananiasz prorok w tym roku, w siódmym miesiącu.” (Jr 28, 12-17)

Dla Narodu Wybranego przyjdzie czas wyzwolenia, ale nastanie on wtedy, gdy zechce tego Bóg - a nie fałszywi prorocy. Proroctwo Chananiasza miało zaspokoić pragnienie wolności Izraela, lecz okazało się, że nie tylko nie zaspokoiło, ale jeszcze bardziej je rozpaliło. Im większa nadzieja - tym większe rozczarowanie...

Jakże to podobne do naszych czasów! Tak często się zdarza, że im większe żywimy nadzieje, że coś się cudownie zmieni, że wygramy los na loterii, że szczęście, które sobie wymarzyliśmy, jest tak blisko - tym boleśniej przekonujemy się, że jednak niewiele z tych nadziei doczekało się spełnienia.
 
Pełni zawodu szukamy wtedy winnych; posądzając niejednokrotnie o złośliwość nie tylko rzeczy martwe, ale i naszych bliźnich, a nawet Pana Boga. A On tak bardzo pragnie, byśmy zaglądnęli w głębie naszych serc i spróbowali dostrzec w nich to największe pragnienie, które On sam nam zaszczepił: pragnienie Jego samego. Tak, jak głoszą słowa dzisiejszej aklamacji przed Ewangelią: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.” (Mt 4,4b)
 
Aby jakoś ugasić to pragnienie i zaspokoić ten głód, dzisiejszy człowiek sięga po różne pokarmy i schyla się nad różnymi - niekiedy brudnymi, bądź gorzkimi - strumieniami. I nie doznaje ukojenia. Może zadaje też sobie w końcu pytanie: czy jest coś lub ktoś, kto rozumie i może ugasić to pragnienie?

Odpowiedź znajdujemy w dzisiejszej Ewangelii, w której jesteśmy świadkami cudu rozmnożenia chleba: „Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności! Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść! Odpowiedzieli Mu: Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb. On rzekł: Przynieście Mi je tutaj! Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.” (Mt 14, 13-21)

Wzruszająca jest ta Jezusowa troska, płynąca z Bożego Serca pełnego współczucia dla ludzkiej niedoli, która na propozycję Apostołów, aby odprawił tłumy, ma odpowiedź miłości: „Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!”

Cud uzdrowienia i rozmnożenia tego chleba dokonuje się po dziś dzień. Nie trzeba daleko szukać. Wystarczy wejść do najbliższego kościoła, by spotkać tego samego Jezusa: tak czułego na każdą ludzką potrzebę; zasłuchanego w krzyk serca wołającego o choć odrobinę chleba dobroci. On nie każe się prosić. Nie tylko daje ów chleb, ale sam codzinnie staje się Chlebem: jedynym Pokarmem mającym moc zaspokoić wszelkie ludzkie pragnienia i potrzeby.

Może są i tacy, dla których Kościół to miejsce puste; dobre dla spóźnialskich, którzy zapomnieli, że żyją w świecie, w którym nie ma miejsca na Boże prawo. Może i zdarza się nam słyszeć ową zachętę świata, by kupować na jego targowisku nowoczesną żywność, zmodyfikowaną tak, żeby zadowolić nawet najwybredniejszy gust człowieka XXI wieku.
 
A jednak to Kościół był, jest i będzie tym najpiękniejszym miejscem, gdzie jest zawsze obficie zastawiony stół Słowa Bożego i Eucharystii; gdzie każdy może czuć się potrzebny i rozumiany. I to nie tylko do kapłanów, ale do każdego z nas, wszczepionych w Mistyczne Ciało Chrystusa, skierowane jest Jezusowe wezwanie: „Spragnieni i głodni nie muszą szukać pokarmu w supermarketach świata. Nie muszą odchodzić. WY dajcie im jeść...”

Lecz czym my możemy nakarmić te głodne rzesze naszych braci i sióstr? Miłością. Ona, błogosławiona i pomnażana przez Boga, nawet małe rzeczy czyni wielkimi. Nie bójmy się być dobrymi jak chleb; nie lękajmy się karmić miłością wszystkich, których Bóg stawia na naszej drodze, a będziemy nieustannie świadkami cudu. Mały chleb miłości wypieczony w naszym sercu i rozdany z hojnością nakarmi nie tylko nas, ale też wielu potrzebujących.

Na drogę do Nieba Jezus zostawił nam jako Pokarm samego siebie. Spotykajmy się z Nim w Eucharystii jak najczęściej, a doświadczymy, że to właśnie On - i tylko On - ma moc zaspokoić pragnienia ludzkich serc. Bo przecież „uczyniłeś nas, Panie, dla Siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie” (św. Augustyn)