środa, 27 lipca 2016

"...Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą i radością serca mego..."

(source: Pixabay)
Nawrócenie. Kojarzy się często w jakimś błyskiem, jakąś iluminacją, jakimś przełomem na drodze człowieka, który pod wpływem łaski Bożej decyduje się uczynić decydujący zwrot w swoim życiu. Minęły może czasy, kiedy rezerwowano je dla wielkich grzeszników. Wiadomo bowiem, że każdy powinien się nawrócić. A nawet więcej: nawracać trzeba się nieustannie.

I to nie chodzi tylko o to, aby walczyć ze swoimi grzechami, pokonywać swoje słabości. Ale o to, aby podejmować w swojej woli, sercu, umyśle wolną decyzję o coraz większym miłowaniu Boga. Ponad wszystko i mimo wszystko.

W dzisiejszej Liturgii Słowa słyszę żale proroka Jeremiasza. On przecież nie czynił nic złego, a rozpaczliwie wołał, skarżąc się Bogu: „Biada mi, matko moja, żeś mnie porodziła, męża skargi i niezgody dla całego kraju. Nie pożyczam ani nie daję pożyczki, a wszyscy mi złorzeczą.  Ilekroć otrzymywałem Twoje słowa, pochłaniałem je, a Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą i radością serca mego. Bo imię Twoje zostało wezwane nade mną, Panie, Boże Zastępów. Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie, by się bawić. Pod Twoją ręką siadałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem. Dlaczego mój ból nie ma granic, a rana moja jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia? Jesteś więc dla mnie zupełnie jak zwodniczy strumień, niepewna woda.” (Jr 15,10;16-18)

Mocne słowa. Jeremiasz jest jednak szczery w swojej modlitwie, a to jest warunek prawdziwego dialogu z Bogiem. Bóg nie pozostawia zbolałego serca bez odpowiedzi, jeśli tylko ono naprawdę szczerze woła. Jednak jest wymagający wobec tych, których prawdziwie i mocno miłuje: „Jeśli się nawrócisz, dozwolę, byś znów stanął przede Mną. Jeśli zaś będziesz wykonywać to, co szlachetne, bez jakiejkolwiek podłości, będziesz jakby moimi ustami. Wtedy oni się zwrócą ku tobie, ty się jednak nie będziesz ku nim zwracał. Uczynię z ciebie dla tego narodu niezdobyty mur ze spiżu. Będą walczyć z tobą, lecz cię nie zwyciężą, bo Ja jestem z tobą, by cię wspomagać i uwolnić.” (Jr 15,19-20)

„Jeżeli się nawrócisz...” Czyli ‘Jeżeli całym sercem przylgniesz do mnie; jeśli mi zaufasz bezgraniczne-jak Dziecko ufa swojemu Ojcu. Jeśli złożysz swoje życie w moje dłonie i zawierzysz, że wszystko co Ci się przydarza - przechodzi najpierw przez nie...’ Prawdziwe nawrócenie to więc totalny wybór Boga. To ‘postawienie na Niego’; to zaufanie Mu bez reszty.

Podobnie jak człowiek z przypowieści, jaką słyszę w dzisiejszym fragmencie Ewangelii, który dla skarbu ukrytego w roli potrafi poświęcić swoje wszystkie dotychczasowe oszczędności, aby ją wykupić. I podobnie, jak kupiec, który dla nabycia drogocennej perły pozbywa się innych kosztowności.

Prawdziwe nawrócenie; prawdziwy wybór Boga musi być wyborem totalnym, bez półśrodków. To może wydawać się szalone: złożyć swoje życie w ręce Kogoś, kogo nie widzi się ziemskimi oczyma. Komuś, kto ukrył się w małym białym Chlebie. Kto jest, wydawało by się, tak kruchy i bezradny... A przecież w tym właśnie Chlebie ukrywa się Ten, któremu nawet wichry i jezioro są posłuszne. (por. Mt 8,27)

Gdy jednak będzie mi trudno wierzyć; gdy zagubię się w ciemnościach i gdy moja modlitwa będzie podobna do tej Jeremiaszowej- pełnej żalu i rozpaczy- wtedy Ty sam, Panie, daj mi na nowo łaskę nawrócenia i totalnego zaufania Twojej miłości. „Wszak mówi Pismo: żaden, kto wierzy w Niego, nie będzie zawstydzony.” (Rz 10,11)

poniedziałek, 25 lipca 2016

"Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych..."

Św. Jakub Apostoł - figura z Bazyliki św. Janów na Lateranie
(fot. Agnieszka Skowrońska)
Wymagania, jakie stawia przed ludźmi ciągle zmieniająca się rzeczywistość, mogą przyprawić o zawrót głowy. Właściwie to już przestały być wymagania. Teraz nazywają się standardami. Wystarczy wymienić choćby kilka: dyspozycyjność 24 godziny na dobę, doskonałe zdrowie, nerwy jak ze stali, ciągły optymizm, kreatywność, różnorodne umiejętności z różnych dziedzin... Lista jest o wiele dłuższa. Jak wielu jest tych, którzy spełniają te wymagania? Być może wielu, ale cena za bycie i utrzymywanie się w tym gronie jest bardzo wysoka. Człowiek bowiem nie jest maszyną albo nadczłowiekiem. Ma swoje ograniczenia. Dotyczy to tak wymiaru fizycznego, jak i psychicznego oraz duchowego.

Często zwłaszcza w wymiarze duchowym trudno zaakceptować tę swoją nieporadność. To bycie ciągle ‘w drodze’, na której się potyka i upada. Może czasem z jakiegoś udręczonego serca wyrwie się okrzyk ‘Panie Boże! Jak chciałeś, żebym był doskonały – to czemu mnie takim nie stworzyłeś?!’
Pewnie taki okrzyk nie jest obcy Panu Bogu i pewnie słyszy On go płynący z serc ludzkich przez wiele wieków.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu Święty Paweł Apostoł w Drugim Liście do Koryntian stara się rozjaśnić choć trochę tajemnicę tych ludzkich ograniczeń, a często i bezradności: „Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was - życie. Cieszę się przeto owym duchem wiary, według którego napisano: „Uwierzyłem, dlatego przemówiłem”; my także wierzymy i dlatego mówimy, przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, ażeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu.” (2 Kor 4,7-15)

Z własnego doświadczenia wiem, jak niewiele potrzeba, by poczuć pokusę bycia dla siebie „sterem, żeglarzem, okrętem”. Dzieje się tak najczęściej w momencie, w którym przychodzi złudna pewność siebie, że ‘mogę wszystko’ i że ‘teraz to już, Panie Boże, poradzę sobie sama’...

Pan Bóg widząc to pewnie się wcale nie obraża, ale wiedząc dobrze, że sobie bez Niego nie poradzę, w Swej Bożej mądrości niemal zawsze po takiej chwili ‘mocy bez granic’ zsyła mi doświadczenie ogromnej bezsilności. Czasem jest to bezsenna noc, czasem jakaś nieprzewidziana i trudna sytuacja, w której czuję się niepewna czy wręcz zagrożona, czasem jakaś dolegliwość zdrowotna... Dzieje się tak, bym przypomniała sobie, że prawdą o mnie jest bycie słabym człowiekiem, który może być silny - owszem - ale jeśli już, to tylko mocą Bożą.

Tę samą prawdę przypomina dzisiejsza aklamacja przed Ewangelią: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili.” (J 15,16). Moje istnienie i działanie jest owocem Bożej miłości, woli i Bożego wybrania. A nie moich zasług, czy też mojej siły, pomysłowości czy ‘obrotności’.

Szczególnego wybrania doświadczył patron dnia dzisiejszego – Święty Jakub Apostoł - którego święto Kościół dziś obchodzi. W Ewangelii słyszymy, jak matka Jakuba i Jana przyszła prosić Pana Jezusa o to, by jej synowie mogli zasiadać w Królestwie Bożym najbliżej Niego. „Odpowiadając Jezus rzekł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Odpowiedzieli Mu: „Możemy”. On rzekł do nich: „Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował”. (Mt 20,22-23)

I tak się faktycznie stało. Święty Jakub Apostoł wypił do dna kielich bólu- ponosząc śmierć męczeńską jako pierwszy z grona Dwunastu Apostołów w 44r.n.e. Został wydany na śmierć z powodu Jezusa i dziś w Królestwie Niebieskim, przebywając ze swoim Kochanym Mistrzem i Panem może powtarzać całym sercem słowa Psalmu 116: „Czym się Bogu odpłacę za wszystko, co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana. Cenna jest w oczach Pana śmierć jego wyznawców. Panie, jestem Twoim sługą, Twym sługą, synem Twojej służebnicy, Ty rozerwałeś moje kajdany.”

Niech wstawiennictwo świętego Jakuba Apostoła wyjedna nam wierność Bogu nie tylko w ważnych, kluczowych momentach naszego życia, ale zwłaszcza w tej zwykłej, szarej codzienności. I niech uchroni od narzekania na nasze ludzkie ograniczenia, bo właśnie w nich i przez nie może objawić się w całej pełni Boża moc.

środa, 20 lipca 2016

"...pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę...."

(fot. Agnieszka Skowrońska)
 
Był to pewien grudniowy wieczór roku 1993. Jako młoda osoba, ciekawa wszystkiego, co niecodzienne, wybrałam się na uroczystość święceń kapłańskich, które tamtego wieczoru miał przyjąć pewien zakonnik - mój katecheta ze szkoły średniej. Towarzyszył On nam, swoim uczniom, na naszej drodze poznawania Pana Boga: a trzeba przyznać, że przybliżał Go na lekcjach w sposób bardzo ciekawy. Dzięki temu każdy, na miarę swojej otwartości na przekazywane treści, mógł wzrastać nie tylko w latach, ale i w tej Bożej mądrości.

Jako uczniowie także my towarzyszyliśmy naszemu katechecie modlitwą na drodze do dnia, w którym miał stać się kapłanem. Ja jednak chciałam na własne oczy się przekonać, JAK się to stanie. W kościele znalazłam sobie dobry punkt obserwacyjny, by nie stracić nic z tego, co się miało dziać.
 
Mogłam wtedy, mając 16 lat, nie rozumieć wszystkich obrzędów liturgicznych. Jednak kiedy nowo wyświęcony ojciec stanął przy ołtarzu, aby sprawować swoją pierwszą Eucharystię - nastąpił we mnie jakiś przełom i jakieś przeogromne zadziwienie, które zdumiało mnie samą. Ujął je potem w słowa sam udzielający święceń - już śp. - Ksiądz Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, który zwrócił się pod koniec uroczystości do ojca neoprezbitera: „Od dziś, Ojcze, kiedy będziesz wyciągał dłonie nad chlebem i winem - one naprawdę staną się Ciałem i Krwią Pańską; kiedy zaś będziesz udzielał rozgrzeszenia - to sam Chrystus będzie odpuszczał ludziom grzechy...”

Wychodząc z kościoła nie mogłam uwierzyć w to, co przecież zdawało się być tak logiczne, choć prawdziwie "nie z tego świata". No, bo jak to?! Ten, z którym można było na przerwach i po lekcjach rozmawiać o wszystkim na poważnie i na żarty...przecież człowiek, jak każdy - a...tak wielką moc otrzymał i tak wielki skarb Pan Bóg w nim złożył! To od tamtego dnia jest we mnie szczególny, wielki szacunek wobec każdego kapłana. Każdy z nich bowiem to ‘alter Christus’ – i przez każdego z nich On sam chce działać.

Każdy kapłan mógłby pewnie, opowiadając o początkach swej kapłańskiej drogi, przytoczyć dialog podobny do tego, jaki stał się udziałem Jeremiasza, a który słyszę w dzisiejszej Liturgii Słowa: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię".  I rzekłem: "Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!". Pan zaś odpowiedział mi: "Nie mów: 'Jestem młodzieńcem', gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić", mówi Pan I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: Oto kładę moje słowa w twoje usta.” (Jr 1,5-9)

Dlatego tak ważna jest świadomość uczestnictwa w liturgii Kościoła w otwartym sercem i z wiarą, że choć obrzędy liturgiczne dokonują się pod przewodnictwem kapłana i choć widzimy właśnie jego - to przez niego działa sam Chrystus.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus opowiada przypowieść o ziarnie, które, w zależności od postawy ludzkiego serca, może wydać owoc: czasem mniejszy, czasem większy. Niech zawsze umiem przyjmować Słowo Boże, jako słowo pochodzące z Nieba – jako pokarm dla mojego serca. Niech wydaje ono w nim plon stokrotny.
 
A kiedy przyjdzie przypadkiem chęć krytyki – i to dodatkowo często niesłusznej - tych, których Chrystus dał jako pasterzy swojego Ludu i głosicieli Słowa – niech Duch Święty szybko przemieni to zgorzknienie czy żal w modlitwę, aby nigdy i nigdzie nie zabrakło robotników na Żniwie Pańskim.

poniedziałek, 18 lipca 2016

"...Z czym stanę przed Panem...?"

(source: Pixabay)
Pewnego dnia, gdy jeszcze byłam uczennicą szkoły podstawowej, zorganizowano nam lekcję w Sądzie Rejonowym. Mieliśmy uczestniczyć w jednej z „lżejszych” spraw sądowych, choć trudno mi teraz dokładnie określić, w jakiej. Pamiętam owo „Proszę wstać, Sąd idzie!”- i równie dobrze pamiętam, jak przygnębiające wrażenie wywołała we mnie ta rozprawa, której byłam świadkiem.

„Jest jeden Bóg. Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. Dwie pierwsze prawdy wiary. Nauczone, zapamiętane, przypominane. Ilekroć, zwłaszcza w dzieciństwie, je wypowiadałam, przed oczyma stawał mi obraz Boga - surowego Sędziego - i lęk budził się w moim sercu. Wydawało mi się, że takiego Sędziego nic nie zadowoli i daremne są moje wszystkie starania na drodze do Nieba. Jakże to męczące... Tak musieć „zarabiać” na Niebo! Tak wytężać wszystkie swoje duchowe siły, by choć o krok zbliżyć się do tego, jakże dalekiego i niedostępnego, Boga!...

Jednak...czyż to od niedostępnego, dalekiego Boga człowiek może usłyszeć te słowa: „Ludu mój, cóżem ci uczynił? Czym ci się uprzykrzyłem? Odpowiedz Mi!” (Mi 6,3) Czyż nie tak woła zbolały Ojciec, zasmucony Tatuś, który widzi, że Dziecko wzgardziło Jego miłością? Miłujący Ojciec, zanim zacznie sądzić, najpierw przypomina i uświadamia Dziecku, jak bardzo je miłuje. I często już nawet nie trzeba kary, bo winowajca, zrozumiawszy w świetle ogromu ojcowskiej miłości swoją niewdzięczność i zło popełnionych win, gorąco za nie żałuje i przyrzeka, że będzie już odtąd lepszy.

Izrael był Narodem Wybranym: ukochanym Dzieckiem Boga. I tak, jak Ojciec troszczy się o swoje Dziecko, tak Bóg troszczył się o lud izraelski: „Otom cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli wybawiłem ciebie i posłałem przed obliczem twoim Mojżesza, Aarona i Miriam. Ludu mój, wspomnij, proszę, co zamierzał Balak, król Moabu, a co mu odpowiedział Balaam, syn Beora? Co było od Szittim do Gilgal - żebyś poznał zbawcze dzieła Pańskie.” (Mi 6, 4-5)

Bóg wyprowadził swój lud z Egiptu, przeprowadził go suchą stopą przez Morze Czerwone i przez Jordan. Zaś gdy Balak, król Moabu, bojąc się siły narodu izraelskiego, chciał, by prorok Balaam przeklął go - Bóg sam zainterweniował mówiąc do Balaama: „Nie możesz iść z nimi i nie możesz tego ludu przeklinać, albowiem jest on błogosławiony.” (Lb 22,12) Wtedy prorok Balaam mógł już tylko odpowiedzieć Balakowi: „Bóg mnie tu sprowadził, bym błogosławił: On błogosławi - ja tego zmienić nie mogę." (Lb 23, 20)

Bóg miłuje i błogosławi - a człowiek? Często nie dostrzega tej błogosławiącej ręki Boga nad sobą i Bożych oczu, uważnych na każdy jego krok, ale nie po to, by kontrolować i osądzać, ale po to, by prowadzić po właściwych ścieżkach. Nie dostrzegając tej obecności pełnej miłości - nie umie też na nią odpowiedzieć miłością. A prawdziwa miłość sama podpowiada, co należy czynić.

Niejeden z nas może zadawał Bogu pytania podobne do tych z dzisiejszej Liturgii Słowa: „Z czym stanę przed Panem, i pokłonię się Bogu wysokiemu? Czy stanę przed Nim z ofiarą całopalną, z cielętami rocznymi? Czy Pan się zadowoli tysiącami baranów, miriadami potoków oliwy? Czy trzeba, bym wydał pierworodnego mego za mój występek, owoc łona mego za grzech mojej duszy?” (Mi 6,6-7) Innymi słowy: „Co mam uczynić, Panie Boże, abyś był ze mnie zadowolony?”

A Pan Bóg odpowiada dziś bardzo wyraźnie na te nasze wątpliwości: „Powiedziano ci, człowiecze, co jest dobre. I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim?” (Mi 6,8) Pięknie wyraziła to - za św. Teresą z Avila - św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która praktykowała swoją „małą drogę” miłości i przeogromnej ufności Bogu: „Jezus nie tyle patrzy na wielkość naszych czynów, ani nawet na trudności, ale na miłość, która pobudza nas do ich spełnienia”.

Codziennie w Kościele rozlega się Boże wołanie: „Zgromadźcie Mi moich umiłowanych, którzy przez ofiarę zawarli ze Mną przymierze.(...) Kto składa ofiarę dziękczynną, ten cześć Mi oddaje, a tym, którzy postępują uczciwie, ukażę Boże zbawienie”. (Ps 50, 5; 23)

Każdy z nas jest owym umiłowanym, z którym Bóg zawarł przymierze, przeprowadzając przez wody Chrztu świętego. Teraz - mamy kroczyć ku Niebu drogą miłości. Gdy spojrzymy na historię naszego życia dostrzeżemy wiele Bożych śladów Jego miłości ku nam, będących świadectwem, że Ten, który nas stworzył, ani na chwilkę nie zostawił nas samych. Wszak jest On „Bogiem z nami”. Jednak człowiek tak często ma pokusę, by wciąż na nowo domagać się od Boga cudownych znaków.

Podobne pragnienie wyrazili też uczeni w Piśmie i faryzeusze, o których opowiada dzisiejsza Ewangelia: „Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi.” (Mt 12, 38b-40)

Przyszedł dzień Wielkiego i strasznego Piątku, gdy na Kalwarii, na Krzyżu, zawisł Syn Człowieczy - niejako stając się przedziwną Bożą odpowiedzią na to dramatyczne ludzkie pytanie z księgi Proroka Micheasza: „Czy trzeba, bym wydał pierworodnego mego za mój występek, owoc łona mego za grzech mojej duszy?” (Mi 6,7b) Jezus Chrystus sam stał się Ofiarą Przebłagalną za nasze grzechy: „Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie.” (Iz 53, 4-5)

Czy możemy pozostawać obojętni wobec tak wielkiej miłości? Bóg codziennie wzywa nas do nawrócenia, choćby tak, jak w aklamacji przed Ewangelią: „Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych, lecz słuchajcie głosu Pańskiego.” (Ps 95, 8ab)

Teraz, w czasie naszej ziemskiej wędrówki, mamy w każdej chwili szansę, by oczyszczać i udoskonalać tę naszą miłość ku Temu, który nas do końca umiłował. To wzrastanie w miłości nie jest zadaniem na jutro, ale na DZIŚ. „Mówi bowiem /Pismo/: W czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie, w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą. Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia.” (2 Kor 6,2)

Panie mój: spraw, abym umiała przyjmować każdy dzień i każdą chwilę, jako dar Twojej miłości i okazję, by jeszcze goręcej kochać Ciebie i bliźnich. Naucz mnie dziękować za wielkie dzieła, które dokonałeś już w moim życiu. Niech moja droga ku Tobie będzie zawsze drogą miłości, bo „za Miłość płaci się Miłością” (św. Jan od Krzyża).

poniedziałek, 11 lipca 2016

...szukaj pokoju i dąż do niego..."

(source: Pixaby)
Pokój. O tym, jak jest ważny dla świata mogliby zaświadczyć wszyscy ci, którzy doświadczyli bądź doświadczają w swoim życiu czasu wojny bądź innych niepokojów państwowych, społecznych, ale i osobistych. Pokój na świecie rozpoczyna się jednak od pokoju w ludzkim sercu. Konflikty nie rodzą się w zapalnikach bomb, ale dojrzewają w sercach i umysłach ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z sobą samymi oraz z bliźnimi. Te wewnętrzne konflikty rosną, niby pożar przenoszą się na innych rozpalając niezgodą ich serca...i sieją spustoszenie na coraz większą skalę.

Trzeba więc najpierw modlić się o pokój w swoim własnym sercu tak, jak modli się dziś Psalmista: „Powściągnij swój język od złego, a wargi swoje od kłamstwa.  Od zła się odwróć, czyń dobrze, szukaj pokoju i dąż do niego.” (Ps 34,14-15)

Umiejętność bycia znakiem pokoju tam, gdzie panują konflikty jest nieocenionym skarbem. Dążenie zaś do pokoju jest prawdziwą mądrością. Ścieżki prowadzące do pokoju zna najlepiej Bóg, który jest „Księciem Pokoju” (por. Iz 9,5). Dlatego trzeba uważnie się wsłuchać w Jego pouczenia.

Dziś mówi On do mnie na słowami zapisanymi w Księdze Przysłów: „Synu, jeśli przyjmiesz moje nauki i zachowasz u siebie wskazania; ku mądrości nachylisz swe ucho, ku roztropności swe serce; jeśli wezwiesz rozsądek, przywołasz donośnie rozwagę, jeśli szukać jej poczniesz jak srebra i pożądać jej będziesz jak skarbów, to bojaźń Pana zrozumiesz, osiągniesz znajomość Boga. Bo Pan udziela mądrości, z ust Jego wychodzą wiedza i roztropność; dla prawych On chowa swą pomoc, On jest tarczą dla żyjących uczciwie. On strzeże ścieżek prawości, ochrania drogi pobożnych. Wtedy sprawiedliwość pojmiesz i prawość, i rzetelność i każdą dobrą ścieżkę.” (Prz 2,1-9).

O tej mądrości pewnie też mówił swoim pierwszym towarzyszom patron dnia dzisiejszego: św. Benedykt z Nursji. Spoglądając na Jego życie i dzieło można się przekonać, że gdy ktoś prawdziwie stara się słuchać Bożych natchnień i iść za wolą Bożą, wtedy i słowa Ewangelii w jego życiu spełniają się też dosłownie: „Piotr powiedział do Jezusa: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?” Jezus zaś rzekł do nich: „Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy”. (Mt 19,27-29)
 
Duchowość benedyktyńska, reguła życia św. Benedykta czy też wiele dzieł podejmowanych przez członków tego zakonu są dziś znane na całym świecie. Któż nie słyszał o słynnym „Ora et labora” (Módl się i pracuj)?... Jednak ten, kto nie spróbował choć w pewnym stopniu wcielić w życie tej dewizy nie wie, że łatwo jest zatrzymać się na powierzchni słów – trudniej zaś według nich żyć. Tymczasem to życie według dewiz benedyktyńskich: „Ora et labora” (Módl się i pracuj), „Ut in omnibus glorificetur” (Aby we wszystkim był uwielbiony Bóg) jest jedną z pewnych dróg do osiągnięcia pokoju.

Pokój (po łacinie PAX) jest w sposób szczególny potrzebny Europie, zmagającej się z wieloma trudnościami. W 1964 roku, w czasie trwania Soboru Watykańskiego II, papież Paweł VI ogłosił Patronem Europy jako pierwszego właśnie św. Benedykta (oprócz niego szczególnymi opiekunami Starego Kontynentu są: święci Cyryl i Metody, św. Brygida Szwedzka, św. Katarzyna ze Sieny, św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein)).

Módlmy się dziś słowami hymnu z Godziny Czytań Liturgii Godzin przez wstawiennictwo św. Benedykta, prosząc Boga o pokój w Europie i na świecie: „(...) I dzisiaj także przychodzi nieznane, a świat jest pełen zamętu i kłamstwa; za twą przyczyną niech Pan nam ukaże właściwą ścieżkę. Najświętszej Trójcy niech będzie podzięka za Benedykta i jego naukę. Niech Europa swą jedność odnajdzie przez wiarę w Boga. Amen.”

środa, 6 lipca 2016

"Bliskie jest już Królestwo Niebieskie..."

(source: Pixabay)
 
Czego nie może zabraknąć na dziecięcym placu zabaw? Huśtawki, oczywiście. Także tej równoważnej, z której nie da się skorzystać samodzielnie, ale zawsze z kimś. Pamiętam z własnych dziecinnych lat tak proste, a tak wielkie emocje. Raz wbić się w górę, a raz być na dole. Co lepsze?
 
W serce człowieka wpisane jest dążenie w górę.  Wspomina o tym też św. Paweł pisząc do Kolosan: „Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi.” (Kol 3,1-2)

Do tego, co w górze idzie się jednak przez ziemię: przez sprawy życia codziennego, radości, smutki, sukcesy, porażki... Pan Bóg daje mi miejsce i czas na jak najpełniejszą i najpiękniejszą realizację  mojego człowieczeństwa. I to On sam wspiera pracę rąk moich (por. Ps 90,17). Dlatego już tu, na ziemi, mogę kosztować radości, będącej nagrodą za to, że coś mi się udaje; że przyczyniam się do pomnożenia dobra. Czy jednak pamiętam, że bez tego wsparcia mojej pracy przez Boże dłonie nie uczyniłabym nic? Przecież „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.” (Ps 127,1a)

Doświadczyłam już kilka razy w życiu takiego pożałowania godnego stanu ‘napompowanego balonika’, wypełnionego samozadowoleniem i samouwielbieniem. Tyle samo jednak razy doświadczałam potem, iż wystarczy niewiele, aby ten balonik przekłuć...

Człowiek nie może zapominać o tym, że jest Ktoś ponad nim i że „Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności.” (Jk 1,17).

W dzisiejszym pierwszym czytaniu słyszę o Izraelu, który nie umiał właściwie skorzystać z chwil swego powodzenia i chwały: „Izrael był jak dorodny krzew winny, przynoszący wiele owoców: lecz gdy owoc jego się mnożył, wzrastała liczba ołtarzy; im lepiej działo się w kraju, tym wspanialsze budowano stele. Ich serce jest obłudne, muszą pokutować! On ich ołtarze rozwali i stele powywraca. Powiedzą wtedy: My nie mamy króla, bośmy się Pana nie bali - zresztą, cóż nam król pomoże?” (Oz 10,1-3)

Gdzie więc mają szukać pomocy? Odpowiedź przychodzi – ustami proroka - od Jedynego Króla, od Boga: „Posiejcie sobie sprawiedliwość, a zbierzecie miłość; karczujcie nowe ziemie! Nadszedł czas, by szukać Pana, aż przyjdzie, by sprawiedliwości was nauczyć.” (Oz 10,12) To nic innego jak wezwanie do nawrócenia. A ono nie jest powrotem do tego, co już było, co raczej ufnym patrzeniem naprzód, z mocnym postanowieniem poprawy.

W tej pracy karczowania nowych ziem pod zasiew Bożych ziaren dobra i miłości nie jestem sama. Bóg dał mi wielką Rodzinę Kościoła, opartą na fundamencie Apostołów. W dzisiejszej Ewangelii posyła ich po imieniu i przykazuje im: „Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie.” (Mt 10,6-7)

Dziękuję Ci, Panie Jezu, za Twoich kapłanów, którzy nie tylko głoszą bliskość Królestwa Niebieskiego, ale także niestrudzenie szukają ‘owieczek’, które pogubiły się na ścieżkach życia. Dziękuję Ci za Twój zamysł miłości, w którym ustanowiłeś Sakrament Pojednania, który jest nieustannym odnawianiem obrazu Twojego Oblicza w ludzkim sercu.

Spraw, abym szła przez życie umacniając się Twoim Słowem i Ciałem, i nigdy nie zapominając o tym, że nic nie zawdzięczam wyłącznie sama sobie. Pragnę kiedyś - w chwili mojej śmierci - stając przed Tobą, wyznać Ci: „Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną.” (1 Kor 15, 10)

poniedziałek, 4 lipca 2016

"...żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa..."

(source: Pixabay)

Jeszcze tylko kilkanaście minut brakowało do dzwonka, kończącego ostatnią lekcję w roku szkolnym 1986/1987. Po 10 miesiącach nauki, po pięknej uroczystości przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej  miały nadejść długo przeze mnie oczekiwane, wytęsknione wakacje. Wraz z rodzicami wybierałam się na wczasy. A już 2 godziny później, w izbie przyjęć jednego ze szpitali, czekałam na diagnozę lekarską, która brzmiała jednoznacznie: złamanie odłamkowe kości biodrowej z przemieszczeniem. Abym kiedykolwiek jeszcze mogła chodzić normalnie, nie utykając, konieczna była natychmiastowa operacja.

To rzeczywistość trudna do przyjęcia przez 10-letnie dziecko. Choć przy mnie była moja Mama, i ona nie była w stanie ukoić lęku, który wywołał wielką burzę w moim sercu. Panicznie bałam się perspektywy operacji, choć wiedziałam, że będzie miała ona na celu tylko i wyłącznie moje dobro. Wiedziałam, że mój protest zda się na nic. Gdzie szukać pomocy? Po ludzku - nigdzie. Pozostał tylko ON - i to do Niego wzniosła się moja modlitwa. A raczej rozpaczliwy krzyk: pełen łez, ale i ufności. ON - to już nie była Bozia z dziecięcych paciorków i kolorowych obrazków. W surowym krajobrazie szpitala, w doświadczeniu cierpienia - w głębi dziecięcego serca - spotkałam się z Bogiem Mocnym, Bogiem cudów. Wiem, że tylko Jemu zawdzięczam moje cudowne i całkowite uzdrowienie. Czyż bowiem inaczej można nazwać fakt, że decyzja o operacji została cofnięta, choć w zamian za miesiąc całkowitego unieruchomienia w opatrunku gipsowym; zaś ja - mimo różnych prognoz lekarskich, które wróżyły mi kalectwo dziś chodzę, biegam, pływam; a na poszkodowanej nodze dane mi było nie raz dojść w 600-kilometrowej pielgrzymce na Jasną Górę?

Tamte trudne chwile pamiętam bardzo dokładnie, mimo upływu prawie 30 lat. Tak, jak pamięta się piękne, choć trudne, podróże. To była moja podróż na „pustynię”, gdzie pozbawiona wszelkich ludzkich „podpórek”, niejako ogołocona – musiałam odpowiedzieć sobie samej na pytanie: W czym, bądź w kim pokładam ufność?

Zdarza się czasem, że taka czy inna trudna sytuacja zmusza nas do odpowiedzi na podobne pytania. Nie jest ona dziełem przypadku, ale swoistym „językiem”, jakim posługuje się Bóg, który pragnie uzyskać od człowieka wyraźną odpowiedź: wierzysz Mi - czy nie wierzysz? Ufasz - czy nie ufasz? 
 
W dzisiejszym pierwszym czytaniu z Księgi Proroka Ozeasza także słyszymy o pustyni, na którą Bóg chce zaprowadzić niewierną oblubienicę, którą jest Izrael: „Dlatego chcę przynęcić niewierną oblubienicę, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca. I będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju.” (Oz 2,16;17b)

To nie test na inteligencję bądź wytrzymałość. Ale Boża Miłość nie ustająca w poszukiwaniu ścieżek do ludzkiego serca. Bóg chce być z nami wszędzie: w każdej dziedzinie naszego życia. Jednak dzisiejszy człowiek bardzo często nie ma ochoty, bądź czasu na spotkanie z Bogiem. A Bóg nie uznaje półśrodków. On chce być traktowany poważnie. I tak, jak przyjaciele, którzy często chcą ze sobą poważnie porozmawiać na osobności, bez świadków - tak też Bóg czasem wyprowadza nas na pustynię. I pragnie tam z nami poważnie porozmawiać. Na pustyni bowiem nie włączymy telewizora, komputera, nie założymy słuchawek iPoda czy odtwarzacza mp3, a i telefon komórkowy przestanie po jakimś czasie działać... Zostajemy sam na sam: Bóg - i człowiek, który w swej wolności ma dać Bogu odpowiedź na inicjatywę Jego Miłości. On bowiem pierwszy mówi do każdego z nas: „I poślubię cię sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana.” (Oz 2,21-22)

Jaka będzie ta indywidualna odpowiedź? To tajemnica tego pustynnego spotkania.  Jedno jest pewne: wrócimy z niego inni. Bo spotkanie z Bogiem zawsze przemienia.

Historie takich spotkań, które przemieniają spotkamy również w dzisiejszej Ewangelii: „Pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa.” (Mt 9,18-22)

Oto dwie historie ludzkich cierpień, dramatów. Zwierzchnik synagogi, stając w obliczu utraty ukochanej córki; i kobieta, od wielu lat zmagająca się z chorobą - z wiarą szukają ratunku u Jezusa. A On nie pozostaje obojętny. Słysząc prośbę zrozpaczonego ojca od razu wstaje i idzie za nim do jego domu. A gdy chora kobieta tylko dotyka frędzli Jezusowego płaszcza - On zaraz się obraca i patrzy na nią. Nikt, kto z wiarą przedstawia Jezusowi swoje cierpienie, kto w Nim pokłada ufność - nie odchodzi nie zauważony.

„Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała.”  (Mt 9, 23-25)

Wielkie, największe dzieła Boże dokonują się w ciszy, a nie wśród wrzawy i w ścisku. Wtedy nie usłyszymy Bożego głosu. Wtedy trudno poczuć i rozpoznać Boży dotyk: uzdrawiający i ożywiający.  Bóg może zdziałać cud wszędzie, ale pragnie, byśmy zauważali i rozpoznawali dzieła, których On dokonuje w naszym życiu. Dlatego najczęściej czyni to w ciszy.

Nie oznacza to jednak, że pamięć tych Bożych dzieł mamy zachować wyłącznie dla siebie, jak zdjęcia w albumie, zazdrośnie i w tajemnicy ukrywane przed światem. Radując się bowiem wielkimi darami Bożej miłości miłosiernej, którymi Pan nas codziennie karmi, winniśmy czynić tak, jak Psalmista, który woła: „Każdego dnia będę Ciebie błogosławił i na wieki wysławiał Twoje imię. Wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały, a wielkość Jego niezgłębiona. Pokolenie pokoleniu głosi Twoje dzieła i zwiastuje Twoje potężne czyny. Głoszą wspaniałą chwałę Twego majestatu i rozpowiadają Twoje cuda. Mówią o potędze Twoich dzieł straszliwych i głoszą Twoją wielkość. Przekazują pamięć o Twej wielkiej dobroci i cieszą się Twą sprawiedliwością.” (Ps 145, 2-7)

Mam głosić dzieła Twojej Opatrzności w moim życiu, Panie. I wiem, jak wiele ich dokonałeś. A jednak...nie jestem wolna od chwil, gdy w moim sercu szaleją burze zwątpienia i „mnożą się niepokoje” (por. Ps 94, 19). Wiem aż nazbyt dobrze, że jestem ową niewierną oblubienicą - i że pewnie nieraz jeszcze będziesz chciał wyprowadzić mnie na pustynię, by mówić do mojego serca i przekonać je o Swojej Miłości.