poniedziałek, 4 lipca 2016

"...żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa..."

(source: Pixabay)

Jeszcze tylko kilkanaście minut brakowało do dzwonka, kończącego ostatnią lekcję w roku szkolnym 1986/1987. Po 10 miesiącach nauki, po pięknej uroczystości przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej  miały nadejść długo przeze mnie oczekiwane, wytęsknione wakacje. Wraz z rodzicami wybierałam się na wczasy. A już 2 godziny później, w izbie przyjęć jednego ze szpitali, czekałam na diagnozę lekarską, która brzmiała jednoznacznie: złamanie odłamkowe kości biodrowej z przemieszczeniem. Abym kiedykolwiek jeszcze mogła chodzić normalnie, nie utykając, konieczna była natychmiastowa operacja.

To rzeczywistość trudna do przyjęcia przez 10-letnie dziecko. Choć przy mnie była moja Mama, i ona nie była w stanie ukoić lęku, który wywołał wielką burzę w moim sercu. Panicznie bałam się perspektywy operacji, choć wiedziałam, że będzie miała ona na celu tylko i wyłącznie moje dobro. Wiedziałam, że mój protest zda się na nic. Gdzie szukać pomocy? Po ludzku - nigdzie. Pozostał tylko ON - i to do Niego wzniosła się moja modlitwa. A raczej rozpaczliwy krzyk: pełen łez, ale i ufności. ON - to już nie była Bozia z dziecięcych paciorków i kolorowych obrazków. W surowym krajobrazie szpitala, w doświadczeniu cierpienia - w głębi dziecięcego serca - spotkałam się z Bogiem Mocnym, Bogiem cudów. Wiem, że tylko Jemu zawdzięczam moje cudowne i całkowite uzdrowienie. Czyż bowiem inaczej można nazwać fakt, że decyzja o operacji została cofnięta, choć w zamian za miesiąc całkowitego unieruchomienia w opatrunku gipsowym; zaś ja - mimo różnych prognoz lekarskich, które wróżyły mi kalectwo dziś chodzę, biegam, pływam; a na poszkodowanej nodze dane mi było nie raz dojść w 600-kilometrowej pielgrzymce na Jasną Górę?

Tamte trudne chwile pamiętam bardzo dokładnie, mimo upływu prawie 30 lat. Tak, jak pamięta się piękne, choć trudne, podróże. To była moja podróż na „pustynię”, gdzie pozbawiona wszelkich ludzkich „podpórek”, niejako ogołocona – musiałam odpowiedzieć sobie samej na pytanie: W czym, bądź w kim pokładam ufność?

Zdarza się czasem, że taka czy inna trudna sytuacja zmusza nas do odpowiedzi na podobne pytania. Nie jest ona dziełem przypadku, ale swoistym „językiem”, jakim posługuje się Bóg, który pragnie uzyskać od człowieka wyraźną odpowiedź: wierzysz Mi - czy nie wierzysz? Ufasz - czy nie ufasz? 
 
W dzisiejszym pierwszym czytaniu z Księgi Proroka Ozeasza także słyszymy o pustyni, na którą Bóg chce zaprowadzić niewierną oblubienicę, którą jest Izrael: „Dlatego chcę przynęcić niewierną oblubienicę, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca. I będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju.” (Oz 2,16;17b)

To nie test na inteligencję bądź wytrzymałość. Ale Boża Miłość nie ustająca w poszukiwaniu ścieżek do ludzkiego serca. Bóg chce być z nami wszędzie: w każdej dziedzinie naszego życia. Jednak dzisiejszy człowiek bardzo często nie ma ochoty, bądź czasu na spotkanie z Bogiem. A Bóg nie uznaje półśrodków. On chce być traktowany poważnie. I tak, jak przyjaciele, którzy często chcą ze sobą poważnie porozmawiać na osobności, bez świadków - tak też Bóg czasem wyprowadza nas na pustynię. I pragnie tam z nami poważnie porozmawiać. Na pustyni bowiem nie włączymy telewizora, komputera, nie założymy słuchawek iPoda czy odtwarzacza mp3, a i telefon komórkowy przestanie po jakimś czasie działać... Zostajemy sam na sam: Bóg - i człowiek, który w swej wolności ma dać Bogu odpowiedź na inicjatywę Jego Miłości. On bowiem pierwszy mówi do każdego z nas: „I poślubię cię sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana.” (Oz 2,21-22)

Jaka będzie ta indywidualna odpowiedź? To tajemnica tego pustynnego spotkania.  Jedno jest pewne: wrócimy z niego inni. Bo spotkanie z Bogiem zawsze przemienia.

Historie takich spotkań, które przemieniają spotkamy również w dzisiejszej Ewangelii: „Pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa.” (Mt 9,18-22)

Oto dwie historie ludzkich cierpień, dramatów. Zwierzchnik synagogi, stając w obliczu utraty ukochanej córki; i kobieta, od wielu lat zmagająca się z chorobą - z wiarą szukają ratunku u Jezusa. A On nie pozostaje obojętny. Słysząc prośbę zrozpaczonego ojca od razu wstaje i idzie za nim do jego domu. A gdy chora kobieta tylko dotyka frędzli Jezusowego płaszcza - On zaraz się obraca i patrzy na nią. Nikt, kto z wiarą przedstawia Jezusowi swoje cierpienie, kto w Nim pokłada ufność - nie odchodzi nie zauważony.

„Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała.”  (Mt 9, 23-25)

Wielkie, największe dzieła Boże dokonują się w ciszy, a nie wśród wrzawy i w ścisku. Wtedy nie usłyszymy Bożego głosu. Wtedy trudno poczuć i rozpoznać Boży dotyk: uzdrawiający i ożywiający.  Bóg może zdziałać cud wszędzie, ale pragnie, byśmy zauważali i rozpoznawali dzieła, których On dokonuje w naszym życiu. Dlatego najczęściej czyni to w ciszy.

Nie oznacza to jednak, że pamięć tych Bożych dzieł mamy zachować wyłącznie dla siebie, jak zdjęcia w albumie, zazdrośnie i w tajemnicy ukrywane przed światem. Radując się bowiem wielkimi darami Bożej miłości miłosiernej, którymi Pan nas codziennie karmi, winniśmy czynić tak, jak Psalmista, który woła: „Każdego dnia będę Ciebie błogosławił i na wieki wysławiał Twoje imię. Wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały, a wielkość Jego niezgłębiona. Pokolenie pokoleniu głosi Twoje dzieła i zwiastuje Twoje potężne czyny. Głoszą wspaniałą chwałę Twego majestatu i rozpowiadają Twoje cuda. Mówią o potędze Twoich dzieł straszliwych i głoszą Twoją wielkość. Przekazują pamięć o Twej wielkiej dobroci i cieszą się Twą sprawiedliwością.” (Ps 145, 2-7)

Mam głosić dzieła Twojej Opatrzności w moim życiu, Panie. I wiem, jak wiele ich dokonałeś. A jednak...nie jestem wolna od chwil, gdy w moim sercu szaleją burze zwątpienia i „mnożą się niepokoje” (por. Ps 94, 19). Wiem aż nazbyt dobrze, że jestem ową niewierną oblubienicą - i że pewnie nieraz jeszcze będziesz chciał wyprowadzić mnie na pustynię, by mówić do mojego serca i przekonać je o Swojej Miłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz