czwartek, 12 maja 2016

"...Trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie..."

(fot. Agnieszka Skowrońska)
 
Troszkę na uboczu, oddalona od centrum miasta, piękna, kolorowa, sprzyjająca wyciszeniu. Tak mogę najkrócej scharakteryzować Bazylikę św. Pawła za Murami, jedną z czterech rzymskich bazylik papieskich, zwanych do niedawna patriarchalnymi. To w niej znajduje się grób Apostoła Narodów - św. Pawła, który oddał życie za wiarę i zginął śmiercią męczeńską, ścięty mieczem właśnie w Rzymie. Poświadczył także swoją śmiercią to, w co wierzył i głosił: że Pan prawdziwie żyje i działa w Swoim Kościele.

Ten właśnie żyjący i działający Pan sam posłał Pawła do Rzymu, jak słyszymy dziś w pierwszym czytaniu. Paweł, wyznając przed Sanhedrynem w Jerozolimie swoją wiarę w zmartwychwstanie umarłych, staje się dla swoich słuchaczy powodem wielkiego wzburzenia, a nawet swoistego rozłamu, rozdwojenia, można nawet powiedzieć, że ‘świętego niepokoju’. W niektórych faryzeuszach słowa Pawła wzbudziły refleksję, że to, co on mówi, faktycznie może pochodzić z Nieba: „Kiedy doszło do wielkiego wzburzenia, trybun obawiając się, żeby nie rozszarpali Pawła, rozkazał żołnierzom zejść, zabrać go spośród nich i zaprowadzić do twierdzy. Następnej nocy ukazał mu się Pan i powiedział: "Odwagi! Trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie tak, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie". (Dz 23,10-11)

To pragnienie dotarcia do Rzymu zrodziło się w Pawłowym sercu wcześniej, już w Efezie, gdzie był świadkiem i narzędziem wielu dzieł Bożych: „Po tych wydarzeniach postanowił Paweł udać się do Jerozolimy przez Macedonię i Achaję. - Potem, gdy się tam dostanę, muszę i Rzym zobaczyć - mówił.” (Dz 19,21) I zobaczył Paweł także Rzym. Nie tylko zobaczył, ale właśnie w nim oddał życie za Chrystusa.

Od wieków do Wiecznego Miasta, kryjącego w sobie groby apostolskie, przybywają pielgrzymi z całego świata. W sposób szczególny, bardzo namacalny i żywy, wypełniają się słowa Modlitwy Arcykapłańskiej, którą zanosił Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy: „Ojcze Święty, nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.” (J 17,20-21)

Także w moim sercu zrodziło się kiedyś pragnienie podobne do Pawłowego: ‘Muszę i Rzym zobaczyć...’ Stało się to możliwe po raz pierwszy w roku 2000. Pragnęłam tylko zobaczyć, a Pan Bóg dał mi nieskończenie więcej: możliwość 30-dniowej służby wolontariackiej pielgrzymom przybywającym do Wiecznego Miasta w Roku Świętym Wielkiego Jubileuszu. Ta służba była dla mnie czasem nieustannych zmagań o to, aby moje świadectwo wypełniania swoich obowiązków było jak najbardziej godne i pełne. Były to dni wielkiego trudu, ale i wielkich owoców.

Okazało się jednak, że to nie był koniec mojej rzymskiej przygody. Przynaglenie do 'zobaczenia Rzymu' nadal było w moim sercu - i to tak silne, że do Wiecznego Miasta wróciłam znów...i znów, by zamieszkać w nim przez kilka lat. Przez ten cały czas byłam świadoma, iż to, że mogę przebywać w Rzymie - to wielka łaska i jednocześnie nieustanne zaproszenie, a właściwie wezwanie do dawania świadectwa moim życiem. To świadectwo nie było łatwe, gdyż przyjazd tam nie oznaczał automatycznego wyzwolenia z mojej ludzkiej kruchości, słabości, ułomności...Trudno było czasem się nawet uśmiechać, gdy samotność i tęsknota za Polską wyciskała łzy, a zmęczenie - spowodowane rozlicznymi zadaniami i obowiązkami - narastało z każdą chwilą... Jednak się starałam.

Modliłam się też nieustannie o wiarę i moc w jej wyznawaniu, nie tylko słowami, ale całym moim życiem, gdy przemierzałam rzymskie ulice i oddychałam - w nielicznych wolnych chwilach - ciszą rzymskich kościołów. Wciąż zadziwiona tą trudną łaską. Bo że bycie w Rzymie było dla mnie wielką łaską - to jest pewne. Ale kosztowało bardzo wiele. Nie zamieniłabym jednak tamtych lat na inne. Wierzę, że tamten rzymski czas to była nie tylko wola moja, ale i wola Boża względem mnie...
 
Nie wiem, co mnie jeszcze w życiu spotka. Siebie i moje losy składam w Boże dłonie. A choć może Pan nie oczekuje ode mnie świadectwa podpisanego własną krwią, podobnego do tego, jakie złożył św. Paweł, jednak wiem, że - wzorem Apostoła Narodów - muszę być nieustannie na nie gotowa. Stanie się tak tylko wtedy, gdy każdego dnia będę odkrywała, że Jezus prawdziwie żyje i działa w moim życiu. A odkrywając to, będę tą prawdą promieniowała na innych i pomagała również im w ten sposób odkryć, że ta miłująca obecność żyjącego Pana jest udziałem każdego człowieka. A to - naprawdę - wcale proste nie jest...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz